czwartek, 23 października 2025

Książę w Ramionach Mroku 11

Jakoś tak trochę się rozpisałam. Jakoś żeby nie myśleć o tym, że leżę z gorączką i umieram jakoś zabrałam się za pisanie dalej. Jakoś mnie naszło, żeby wstawić dwa rozdziały dzisiaj. Cieszycie się? xD
Co do nowego opowiadania - na pewno się pojawi. 
Kiedy? Nie mam zielonego pojęcia xD ale jeszcze w tym roku :D 
Miłego czytania <3 

PS. Jeśli podobają wam się moje opowiadania - polećcie znajomym. 

Blog " Śnij o mnie" - https://marulove20.blogspot.com/   powstał z kilku powodów. Najważniejszym było jednak to, by uciec od problemów i zanurzyć się w świecie, gdzie moje zdanie się liczy. 
 Wiem, że moje początki nie były zbyt udane i robiłam i dalej robię wiele błędów - mam w planach poprawić stare opowiadania ale to gdy życie się odrobinę uspokoi. <3 

Ok koniec xD Przez tą chorobę zrobiłam się zbyt ckliwa xD
 

Wasza ~ Maru~


Rozdział 11 – "Płomień i Echo"

Zamek trwał w milczeniu, lecz nie było to już to samo milczenie, co przedtem. Po wydarzeniach w oranżerii, po krwi na marmurowej posadzce i pocałunku, którego nie dało się już cofnąć, każdy zakątek zamku zdawał się obserwować Rafaela i Valmara z zapartym tchem.

Rafael obudził się w łóżku Valmara. Nie w swoim, nie w komnacie, gdzie światło było zawsze zbyt zimne, a poduszki pachniały zbyt obco. Tu pachniało skórą, ziołami i czymś jeszcze. Czymś... ciepłym. Prawie bezpiecznym.

Valmar siedział przy ogniu, ubrany tylko w ciemne spodnie i lnianą koszulę. Jego plecy były napięte, a w rękach obracał kielich wina. Nie pił. Po prostu trzymał go, jakby wino mogło odpowiedzieć na pytania, których nie wypowiedział.

– Nie śpisz już? – zapytał Rafael cicho.

Król nie odwrócił się. – Ty też nie.

Rafael usiadł, przytrzymując koc na ramionach. – Myślisz o Malderze?

– Myślę o wszystkim. I o Tobie.

Rafael poczuł, że serce znów mu przyspiesza. Wczoraj… wszystko się zmieniło. Jego ciało pamiętało każdy dotyk, każde westchnienie, każdy moment, gdy przestał walczyć i po prostu był.

Ale dziś...

– Nie wiem, co to było – powiedział szczerze. – Ale nie żałuję.

Valmar spojrzał na niego przez ramię. W jego oczach nie było chęci dominacji. Tylko zmęczenie. I coś jeszcze. Coś, co można było nazwać uczuciem.

– To dopiero początek, Rafael. A każdy początek niesie ze sobą ogień.

Nazajutrz w zamku zapanowała atmosfera oczekiwania. Po ataku w oranżerii i egzekucji Maldera, wieść o prawdziwej tożsamości Rafaela rozniosła się szybko. Nikt już nie śmiał szeptać. Teraz patrzyli mu w twarz. Z ciekawością. Z niepokojem. Z kalkulacją.

Lior nie opuszczał go na krok, Rafael był nie tylko jego Panem, ale też przyjacielem, którego miał zamiar bronić za cenę nawet własnego życia. Jednak trudno było mu się skupić w towarzystwie Dowódcy Straży. Ich spojrzenia coraz częściej się krzyżowały. To było niebezpieczne ! I zdecydowanie nie potrzebne w tym momencie, dlatego traktował Gavriel’a chłodno i z dystansem starając nie patrzeć się na te napięte mięśnie i rozbrajający uśmiech. Miał ważniejsze rzeczy na głowie – bezpieczeństwo Rafael’a.

Rafael spędził większość dnia w bibliotece. Razem z Valmarem i Liorem badali dawne mapy, zapiski, dzienniki. Słowa jego matki, zapisane w pamiętniku, nie dawały spokoju.

– "Nie każda krew zasługuje na lojalność" – powtórzył cicho Rafael. – Myślisz, że miała na myśli kogoś konkretnego?

Valmar skinął głową. – Królową z Południa. Ale może kogoś jeszcze. Kogoś bliżej. Może nawet mojego ojca.

Rafael spojrzał na niego z zaskoczeniem. – Myślisz, że twój ojciec zdradził twoją matkę?

– Myślę, że nie ma żadnych świętych w tej historii.

Cisza, która zapadła, była ciężka. Każdy z nich wiedział, że to dopiero początek.

I że nie tylko przeszłość jest niebezpieczna.

Wieczorem odbyła się narada zamknięta. Tym razem tylko Valmar, Rafael, Lior i Gavriel.

– Zidentyfikowaliśmy listy łączników Maldera – powiedział Lior. – Trzech z nich nadal przebywa na terenie zamku. Dwóch uciekło. Jeden prawdopodobnie ukrywa się w Dolnym Skrzydle.

Gavriel rozwinął mapę zamku. – Dolne Skrzydło to stare korytarze. Dawno nieużywane, ale z sekretami. Mógłby się tam ukrywać przez tygodnie.

Valmar zmrużył oczy. – Wpuśćcie go tam. Ale tylko do jutra. Potem zamkniemy wszystkie przejścia.

Rafael, który dotychczas milczał, odezwał się nagle. – A jeśli w Dolnym Skrzydle jest coś więcej? Coś, czego Malder szukał? Coś, co było ważniejsze niż tylko zabicie mnie?

Valmar spojrzał na niego z uwagą. – Jak co?

– Nie wiem. Ale... moja matka wspomniała o "kluczu". Może to nie byłem ja. Może to coś, co zostawiła.

W nocy Rafael nie mógł spać. Znowu. Siedział w komnacie Valmara, owinięty w pled, z lampą obok siebie. Valmar przyszedł późno, ubrany jeszcze w zbroję, z twarzą zmęczoną.

Usiadł obok niego i zdjął rękawice.

– Myślisz, że znów będą próbować cię skrzywdzić? – spytał cicho.

Rafael nie odpowiedział od razu. Potem skinął głową. – Tak. Ale tym razem... jestem gotowy.

Valmar uśmiechnął się lekko. – I to mnie przeraża.

Chłopak spojrzał na niego pytająco.

Król nachylił się i dotknął jego ust palcami. – Bo jeśli jesteś gotowy, znaczy, że możesz odejść.

Rafael ucałował jego dłoń. – Ale na razie jestem tutaj.

I tej nocy znów nie byli sami.

O świcie ruszyli do Dolnego Skrzydła. Lior, Rafael, Gavriel i dwóch ludzi zaufanych przez króla. Mroczne korytarze pachniały kurzem i starym kamieniem. Pochodnie rzucały niepokojące cienie.

Na jednym z murów, ledwo widoczne, były wyryte symbole. Świece, miecze, kręgi. Magia? Ostrzeżenie? Rafael dotknął jednego palcem i poczuł lekkie mrowienie.

– Co to?

Lior zmarszczył brwi. – Znak starej Straży Kręgu. Twoja matka była jednym z ich ostatnich członków.

W głębi znaleźli drzwi. Ukryte. Zamknięte na zamek, którego nikt nie umiał otworzyć.

Dopiero gdy Rafael zbliżył dłoń, mechanizm zaskoczył.

Drzwi otwarły się z łoskotem.

Za nimi nie była pustka.

Była komnata.

Pełna ksiąg, map, pieczęci. I w samym jej centrum – krzesło. Tron. Ale nie taki jak w sali królewskiej.

Ten był starszy. Świetlisty. I czekał.

Valmar spojrzał na Rafaela.

– To nie jest tylko historia. To twoje dziedzictwo.

Rafael zrobił krok w przód.

I usiadł.

Gdy Rafael usiadł na tronie, nie było fanfar. Nie było wiwatów. Tylko cisza – ciężka, zawieszona w powietrzu niczym zapomniana modlitwa. Pochodnie migotały, rzucając na ściany długie, nierealne cienie. Lior i Gavriel stali w bezruchu, jakby zamarli w czasie. Nawet Valmar zamilkł, jakby sam nie wiedział, czy właśnie oddał władzę, czy otworzył drzwi do piekła.

Tron, choć pokryty kurzem i mchem, nie był zimny. Pod palcami Rafaela drewno pulsowało ciepłem – życiem. Zbyt starym, by było ludzkie.

– Czujesz to? – zapytał cicho Valmar, podchodząc bliżej.

– Jakby coś mnie... przyzywało – odpowiedział Rafael, nie odrywając wzroku od zagłębień w podłokietnikach. – Jakby to miejsce mnie znało.

Lior ukląkł przy jednym z regałów. – To nie tylko archiwum. To sanktuarium. Twoja matka musiała tu być. Zostawiła ślady.

Gavriel odsunął ciężką zasłonę z jednej ze ścian. Odsłonił fresk – zniszczony, ale nadal czytelny. Postać kobiety, otoczona przez płomienie i wilki. W jednej dłoni trzymała berło, w drugiej – małe dziecko.

– To ona – wyszeptał Rafael. – Moja matka.

Valmar skinął głową. – A to...

– To ja.

W tamtej chwili Rafael poczuł, jak coś pęka. Jakby linie jego ciała i historii, krwi i pamięci, w końcu się zeszły. Jakby mógł odetchnąć jako ktoś pełny – nie jako podrzutek, nie jako ofiara, nie jako maskarada. Ale jako Rafael. Dziedzic ognia.

– Musimy zabezpieczyć to miejsce – powiedział Valmar, podchodząc do drzwi. – Jeśli ktokolwiek jeszcze wie o jego istnieniu, będzie próbował je zniszczyć.

– Albo użyć – dodał Lior.

Gavriel spojrzał na Rafaela. – Ty musisz zdecydować, co zrobimy dalej. Już nie jesteś tylko dziedzicem. Jesteś spadkobiercą tajemnicy, której wielu się boi.

Rafael skinął głową. – Najpierw musimy wiedzieć, co dokładnie zostawiła. A potem... zadecydujemy, co stanie się z ogniem.

W ciągu następnych dni Dolne Skrzydło zostało odcięte od reszty zamku. Tylko Rafael, Valmar, Lior i wybrani badacze mogli tam wchodzić. Pod osłoną nocy przenoszono księgi, zabezpieczano pieczęcie i ukryte przejścia. Rafael spędzał godziny w samotności, przeglądając zapisy jego matki, szukając kluczy, wzorców, sekretów. Z każdą przeczytaną stroną, z każdym odkrytym symbolem, jego świadomość rosła. I odpowiedzialność również.

Jednej nocy, gdy zapalił świecę przy starym pulpicie, zauważył inny dziennik – nie matki, lecz... jego ojca. Tego nigdy wcześniej nie widział. Zadrżał, sięgając po oprawiony w skórę tom.

Pierwsze słowa były zapisane mocnym, ale starannie prowadzonym pismem:

„Jeśli to czytasz, Rafael, to znaczy, że jesteś już gotów. Że płomień nie tylko cię nie spalił – ale stał się twoim sojusznikiem.”

Chłopak wciągnął gwałtownie powietrze. To był list. Do niego. Od mężczyzny, który powinien go chronić – a jednak go nie znał. Z trudem przełykał słowa:

„Wiedziałem, że cię zabiorą. Wiedziałem, że moja krew nie wystarczy, by cię ochronić. Ale twoja matka... ona wierzyła w przyszłość, którą ja już uznałem za straconą. Jeśli przetrwałeś – to dzięki niej. A jeśli chcesz znać prawdę... musisz ją sobie wywalczyć. Bo ten świat nie odda niczego dobrowolnie.”

Rafael opuścił dziennik na kolana. Palce drżały. – Tata... – wyszeptał.

I po raz pierwszy nie czuł się całkowicie sam.

Nazajutrz Rafael obudził się przed świtem. Nie spał wiele – myśli wciąż krążyły wokół dziennika jego ojca. Słowa, które przeczytał, odżyły w nim jak nowa krew, ale z tą siłą przyszło także zwątpienie. Jak ufać pamięci mężczyzny, którego twarzy nie potrafił sobie przypomnieć?

Zamkowe korytarze były jeszcze puste, gdy wymknął się do oranżerii. Tam, gdzie niemal zginął, teraz znajdował ciszę. Wdychał chłodne powietrze nasycone wilgocią i zapachem cytrusów. W świetle poranka szklane ściany oranżerii odbijały jego sylwetkę wielokrotnie – jakby każde odbicie przedstawiało innego Rafaela. Przeszłość. Maskę. Chłopca, który wreszcie mówił własnym głosem.

Valmar znalazł go tam godzinę później. Nie powiedział nic od razu. Usiadł obok, na kamiennej ławie. Ich ramiona zetknęły się mimochodem.

– Nie spałeś – stwierdził.

– Nie chciałem – odpowiedział Rafael cicho. – Bałem się, że znowu zobaczę siebie... sprzed tego wszystkiego.

– A co widzisz teraz?

– Kogoś, kto nie wie, czy ma siłę zostać tym, kim go uczyniono.

Valmar przez chwilę milczał.

– Siłę nie mierzy się tym, ile uniesiesz. Ale tym, czego nie pozwolisz sobie odebrać – powiedział w końcu. – A ty... przetrwałeś próbę, której wielu nie przeżyło.

Rafael spojrzał na niego kątem oka. W świetle poranka król wydawał się mniej... potworem. Więcej mężczyzną. Wciąż potężny. Ale nie odległy.

– Gavriel zbadał pieczęcie z Dolnego Skrzydła – powiedział Valmar, zmieniając temat. – Jest jedna... która nie pochodzi z tego królestwa.

Rafael uniósł brwi. – Skąd?

– Ze Wschodu. Z kraju, którego symbolem był ogień z ludzkimi skrzydłami. Podobny pojawiał się w snach twojej matki.

– Sny?

– Miała dar. Pół-widzenie. Przyszłości niepewnej, ale możliwej. Widzisz... to dziedziczne.

Rafael zamarł. – Ty chcesz powiedzieć, że ja...

Valmar pokiwał głową. – Już ci się to śniło, prawda? Krwawy dziedziniec. Ogień, który nie pali. Dziecko z pustymi oczami.

Rafael przełknął ślinę. – Skąd wiesz?

– Bo to samo widziała twoja matka.

Cisza znów zapadła między nimi. Ale tym razem – pełna porozumienia.

Tego dnia Valmar zwołał kolejne tajne spotkanie. Bez straży. Bez rady. Tylko on, Rafael, Lior i Gavriel.

– Jeśli pieczęcie pochodzą ze Wschodu, to znaczy, że część naszej rady działała w porozumieniu z tamtym dworem – powiedział Gavriel. – I jeśli tak… to nie chodziło tylko o władzę.

– Chodziło o krew – dodał Rafael. – O mój ród.

– O moc, która mogła przebudzić coś większego – doprecyzował Valmar. – Twoja matka wiedziała, że jeśli zostaniesz, będą chcieli użyć cię jak broni.

– A więc uciekła – dodał Lior. – I ukryła wiedzę, której nie mogli dostać.

Rafael spojrzał na nich wszystkich po kolei.

– Ale teraz ją mamy. I oni też to wiedzą.

Valmar skinął głową. – Dlatego nie możemy już tylko bronić zamku. Musimy wyjść im naprzeciw.

Rafael pochylił się nad mapą rozłożoną na stole. Zaznaczono na niej trzy punkty – Zamek Wschodni, Wieżę Krwi i zatopione ruiny pod Lodową Przełęczą.

– Tam są pozostałości starych więzi – wyjaśnił Gavriel. – Rytuałów. Pieczęci, które mogą aktywować to, co zapisane w twojej krwi.

– Więc to nie tylko tajemnica – powiedział Rafael. – To broń.

– Albo wybawienie – szepnął Valmar. – Zależy, kto ją użyje.

Rafael spojrzał mu prosto w oczy.

– A jeśli to ja?

Król nie odpowiedział od razu. Dopiero po dłuższej chwili powiedział:

– Wtedy trzeba będzie cię chronić... przed wszystkimi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz