Jakoś tak trochę się rozpisałam. Jakoś żeby nie myśleć o tym, że leżę z gorączką i umieram jakoś zabrałam się za pisanie dalej. Jakoś mnie naszło, żeby wstawić dwa rozdziały dzisiaj. Cieszycie się? xD
Co do nowego opowiadania - na pewno się pojawi.
Kiedy? Nie mam zielonego pojęcia xD ale jeszcze w tym roku :D
Miłego czytania <3
PS. Jeśli podobają wam się moje opowiadania - polećcie znajomym.
Blog " Śnij o mnie" - https://marulove20.blogspot.com/ powstał z kilku powodów. Najważniejszym było jednak to, by uciec od problemów i zanurzyć się w świecie, gdzie moje zdanie się liczy.
Wiem, że moje początki nie były zbyt udane i robiłam i dalej robię wiele błędów - mam w planach poprawić stare opowiadania ale to gdy życie się odrobinę uspokoi. <3
Ok koniec xD Przez tą chorobę zrobiłam się zbyt ckliwa xD
Wasza ~ Maru~
Rozdział
11 – "Płomień i Echo"
Zamek
trwał w milczeniu, lecz nie było to już to samo milczenie, co przedtem. Po
wydarzeniach w oranżerii, po krwi na marmurowej posadzce i pocałunku, którego
nie dało się już cofnąć, każdy zakątek zamku zdawał się obserwować Rafaela i
Valmara z zapartym tchem.
Rafael
obudził się w łóżku Valmara. Nie w swoim, nie w komnacie, gdzie światło było
zawsze zbyt zimne, a poduszki pachniały zbyt obco. Tu pachniało skórą, ziołami
i czymś jeszcze. Czymś... ciepłym. Prawie bezpiecznym.
Valmar
siedział przy ogniu, ubrany tylko w ciemne spodnie i lnianą koszulę. Jego plecy
były napięte, a w rękach obracał kielich wina. Nie pił. Po prostu trzymał go,
jakby wino mogło odpowiedzieć na pytania, których nie wypowiedział.
– Nie
śpisz już? – zapytał Rafael cicho.
Król
nie odwrócił się. – Ty też nie.
Rafael
usiadł, przytrzymując koc na ramionach. – Myślisz o Malderze?
–
Myślę o wszystkim. I o Tobie.
Rafael
poczuł, że serce znów mu przyspiesza. Wczoraj… wszystko się zmieniło. Jego
ciało pamiętało każdy dotyk, każde westchnienie, każdy moment, gdy przestał
walczyć i po prostu był.
Ale
dziś...
– Nie
wiem, co to było – powiedział szczerze. – Ale nie żałuję.
Valmar
spojrzał na niego przez ramię. W jego oczach nie było chęci dominacji. Tylko
zmęczenie. I coś jeszcze. Coś, co można było nazwać uczuciem.
– To
dopiero początek, Rafael. A każdy początek niesie ze sobą ogień.
Nazajutrz
w zamku zapanowała atmosfera oczekiwania. Po ataku w oranżerii i egzekucji
Maldera, wieść o prawdziwej tożsamości Rafaela rozniosła się szybko. Nikt już
nie śmiał szeptać. Teraz patrzyli mu w twarz. Z ciekawością. Z niepokojem. Z
kalkulacją.
Lior
nie opuszczał go na krok, Rafael był nie tylko jego Panem, ale też
przyjacielem, którego miał zamiar bronić za cenę nawet własnego życia. Jednak
trudno było mu się skupić w towarzystwie Dowódcy Straży. Ich spojrzenia coraz częściej
się krzyżowały. To było niebezpieczne ! I zdecydowanie nie potrzebne w tym momencie,
dlatego traktował Gavriel’a chłodno i z dystansem starając nie patrzeć się na
te napięte mięśnie i rozbrajający uśmiech. Miał ważniejsze rzeczy na głowie –
bezpieczeństwo Rafael’a.
Rafael
spędził większość dnia w bibliotece. Razem z Valmarem i Liorem badali dawne
mapy, zapiski, dzienniki. Słowa jego matki, zapisane w pamiętniku, nie dawały
spokoju.
–
"Nie każda krew zasługuje na lojalność" – powtórzył cicho Rafael. –
Myślisz, że miała na myśli kogoś konkretnego?
Valmar
skinął głową. – Królową z Południa. Ale może kogoś jeszcze. Kogoś bliżej. Może
nawet mojego ojca.
Rafael
spojrzał na niego z zaskoczeniem. – Myślisz, że twój ojciec zdradził twoją
matkę?
–
Myślę, że nie ma żadnych świętych w tej historii.
Cisza,
która zapadła, była ciężka. Każdy z nich wiedział, że to dopiero początek.
I że
nie tylko przeszłość jest niebezpieczna.
Wieczorem
odbyła się narada zamknięta. Tym razem tylko Valmar, Rafael, Lior i Gavriel.
–
Zidentyfikowaliśmy listy łączników Maldera – powiedział Lior. – Trzech z nich
nadal przebywa na terenie zamku. Dwóch uciekło. Jeden prawdopodobnie ukrywa się
w Dolnym Skrzydle.
Gavriel
rozwinął mapę zamku. – Dolne Skrzydło to stare korytarze. Dawno nieużywane, ale
z sekretami. Mógłby się tam ukrywać przez tygodnie.
Valmar
zmrużył oczy. – Wpuśćcie go tam. Ale tylko do jutra. Potem zamkniemy wszystkie
przejścia.
Rafael,
który dotychczas milczał, odezwał się nagle. – A jeśli w Dolnym Skrzydle jest
coś więcej? Coś, czego Malder szukał? Coś, co było ważniejsze niż tylko zabicie
mnie?
Valmar
spojrzał na niego z uwagą. – Jak co?
– Nie
wiem. Ale... moja matka wspomniała o "kluczu". Może to nie byłem ja.
Może to coś, co zostawiła.
W nocy
Rafael nie mógł spać. Znowu. Siedział w komnacie Valmara, owinięty w pled, z
lampą obok siebie. Valmar przyszedł późno, ubrany jeszcze w zbroję, z twarzą
zmęczoną.
Usiadł
obok niego i zdjął rękawice.
–
Myślisz, że znów będą próbować cię skrzywdzić? – spytał cicho.
Rafael
nie odpowiedział od razu. Potem skinął głową. – Tak. Ale tym razem... jestem
gotowy.
Valmar
uśmiechnął się lekko. – I to mnie przeraża.
Chłopak
spojrzał na niego pytająco.
Król
nachylił się i dotknął jego ust palcami. – Bo jeśli jesteś gotowy, znaczy, że
możesz odejść.
Rafael
ucałował jego dłoń. – Ale na razie jestem tutaj.
I tej
nocy znów nie byli sami.
O
świcie ruszyli do Dolnego Skrzydła. Lior, Rafael, Gavriel i dwóch ludzi
zaufanych przez króla. Mroczne korytarze pachniały kurzem i starym kamieniem.
Pochodnie rzucały niepokojące cienie.
Na
jednym z murów, ledwo widoczne, były wyryte symbole. Świece, miecze, kręgi.
Magia? Ostrzeżenie? Rafael dotknął jednego palcem i poczuł lekkie mrowienie.
– Co
to?
Lior
zmarszczył brwi. – Znak starej Straży Kręgu. Twoja matka była jednym z ich
ostatnich członków.
W
głębi znaleźli drzwi. Ukryte. Zamknięte na zamek, którego nikt nie umiał
otworzyć.
Dopiero
gdy Rafael zbliżył dłoń, mechanizm zaskoczył.
Drzwi
otwarły się z łoskotem.
Za
nimi nie była pustka.
Była
komnata.
Pełna
ksiąg, map, pieczęci. I w samym jej centrum – krzesło. Tron. Ale nie taki jak w
sali królewskiej.
Ten
był starszy. Świetlisty. I czekał.
Valmar
spojrzał na Rafaela.
– To
nie jest tylko historia. To twoje dziedzictwo.
Rafael
zrobił krok w przód.
I
usiadł.
Gdy
Rafael usiadł na tronie, nie było fanfar. Nie było wiwatów. Tylko cisza –
ciężka, zawieszona w powietrzu niczym zapomniana modlitwa. Pochodnie migotały,
rzucając na ściany długie, nierealne cienie. Lior i Gavriel stali w bezruchu,
jakby zamarli w czasie. Nawet Valmar zamilkł, jakby sam nie wiedział, czy
właśnie oddał władzę, czy otworzył drzwi do piekła.
Tron,
choć pokryty kurzem i mchem, nie był zimny. Pod palcami Rafaela drewno
pulsowało ciepłem – życiem. Zbyt starym, by było ludzkie.
–
Czujesz to? – zapytał cicho Valmar, podchodząc bliżej.
–
Jakby coś mnie... przyzywało – odpowiedział Rafael, nie odrywając wzroku od
zagłębień w podłokietnikach. – Jakby to miejsce mnie znało.
Lior
ukląkł przy jednym z regałów. – To nie tylko archiwum. To sanktuarium. Twoja
matka musiała tu być. Zostawiła ślady.
Gavriel
odsunął ciężką zasłonę z jednej ze ścian. Odsłonił fresk – zniszczony, ale
nadal czytelny. Postać kobiety, otoczona przez płomienie i wilki. W jednej
dłoni trzymała berło, w drugiej – małe dziecko.
– To
ona – wyszeptał Rafael. – Moja matka.
Valmar
skinął głową. – A to...
– To
ja.
W
tamtej chwili Rafael poczuł, jak coś pęka. Jakby linie jego ciała i historii,
krwi i pamięci, w końcu się zeszły. Jakby mógł odetchnąć jako ktoś pełny – nie
jako podrzutek, nie jako ofiara, nie jako maskarada. Ale jako Rafael. Dziedzic
ognia.
–
Musimy zabezpieczyć to miejsce – powiedział Valmar, podchodząc do drzwi. –
Jeśli ktokolwiek jeszcze wie o jego istnieniu, będzie próbował je zniszczyć.
– Albo
użyć – dodał Lior.
Gavriel
spojrzał na Rafaela. – Ty musisz zdecydować, co zrobimy dalej. Już nie jesteś
tylko dziedzicem. Jesteś spadkobiercą tajemnicy, której wielu się boi.
Rafael
skinął głową. – Najpierw musimy wiedzieć, co dokładnie zostawiła. A potem...
zadecydujemy, co stanie się z ogniem.
W
ciągu następnych dni Dolne Skrzydło zostało odcięte od reszty zamku. Tylko
Rafael, Valmar, Lior i wybrani badacze mogli tam wchodzić. Pod osłoną nocy
przenoszono księgi, zabezpieczano pieczęcie i ukryte przejścia. Rafael spędzał
godziny w samotności, przeglądając zapisy jego matki, szukając kluczy, wzorców,
sekretów. Z każdą przeczytaną stroną, z każdym odkrytym symbolem, jego
świadomość rosła. I odpowiedzialność również.
Jednej
nocy, gdy zapalił świecę przy starym pulpicie, zauważył inny dziennik – nie
matki, lecz... jego ojca. Tego nigdy wcześniej nie widział. Zadrżał, sięgając
po oprawiony w skórę tom.
Pierwsze
słowa były zapisane mocnym, ale starannie prowadzonym pismem:
„Jeśli
to czytasz, Rafael, to znaczy, że jesteś już gotów. Że płomień nie tylko cię
nie spalił – ale stał się twoim sojusznikiem.”
Chłopak
wciągnął gwałtownie powietrze. To był list. Do niego. Od mężczyzny, który
powinien go chronić – a jednak go nie znał. Z trudem przełykał słowa:
„Wiedziałem,
że cię zabiorą. Wiedziałem, że moja krew nie wystarczy, by cię ochronić. Ale
twoja matka... ona wierzyła w przyszłość, którą ja już uznałem za straconą.
Jeśli przetrwałeś – to dzięki niej. A jeśli chcesz znać prawdę... musisz ją
sobie wywalczyć. Bo ten świat nie odda niczego dobrowolnie.”
Rafael
opuścił dziennik na kolana. Palce drżały. – Tata... – wyszeptał.
I po
raz pierwszy nie czuł się całkowicie sam.
Nazajutrz
Rafael obudził się przed świtem. Nie spał wiele – myśli wciąż krążyły wokół
dziennika jego ojca. Słowa, które przeczytał, odżyły w nim jak nowa krew, ale z
tą siłą przyszło także zwątpienie. Jak ufać pamięci mężczyzny, którego twarzy
nie potrafił sobie przypomnieć?
Zamkowe
korytarze były jeszcze puste, gdy wymknął się do oranżerii. Tam, gdzie niemal
zginął, teraz znajdował ciszę. Wdychał chłodne powietrze nasycone wilgocią i
zapachem cytrusów. W świetle poranka szklane ściany oranżerii odbijały jego
sylwetkę wielokrotnie – jakby każde odbicie przedstawiało innego Rafaela.
Przeszłość. Maskę. Chłopca, który wreszcie mówił własnym głosem.
Valmar
znalazł go tam godzinę później. Nie powiedział nic od razu. Usiadł obok, na
kamiennej ławie. Ich ramiona zetknęły się mimochodem.
– Nie
spałeś – stwierdził.
– Nie
chciałem – odpowiedział Rafael cicho. – Bałem się, że znowu zobaczę siebie...
sprzed tego wszystkiego.
– A co
widzisz teraz?
–
Kogoś, kto nie wie, czy ma siłę zostać tym, kim go uczyniono.
Valmar
przez chwilę milczał.
– Siłę
nie mierzy się tym, ile uniesiesz. Ale tym, czego nie pozwolisz sobie odebrać –
powiedział w końcu. – A ty... przetrwałeś próbę, której wielu nie przeżyło.
Rafael
spojrzał na niego kątem oka. W świetle poranka król wydawał się mniej...
potworem. Więcej mężczyzną. Wciąż potężny. Ale nie odległy.
–
Gavriel zbadał pieczęcie z Dolnego Skrzydła – powiedział Valmar, zmieniając
temat. – Jest jedna... która nie pochodzi z tego królestwa.
Rafael
uniósł brwi. – Skąd?
– Ze
Wschodu. Z kraju, którego symbolem był ogień z ludzkimi skrzydłami. Podobny
pojawiał się w snach twojej matki.
– Sny?
–
Miała dar. Pół-widzenie. Przyszłości niepewnej, ale możliwej. Widzisz... to
dziedziczne.
Rafael
zamarł. – Ty chcesz powiedzieć, że ja...
Valmar
pokiwał głową. – Już ci się to śniło, prawda? Krwawy dziedziniec. Ogień, który
nie pali. Dziecko z pustymi oczami.
Rafael
przełknął ślinę. – Skąd wiesz?
– Bo
to samo widziała twoja matka.
Cisza
znów zapadła między nimi. Ale tym razem – pełna porozumienia.
Tego
dnia Valmar zwołał kolejne tajne spotkanie. Bez straży. Bez rady. Tylko on,
Rafael, Lior i Gavriel.
–
Jeśli pieczęcie pochodzą ze Wschodu, to znaczy, że część naszej rady działała w
porozumieniu z tamtym dworem – powiedział Gavriel. – I jeśli tak… to nie
chodziło tylko o władzę.
–
Chodziło o krew – dodał Rafael. – O mój ród.
– O
moc, która mogła przebudzić coś większego – doprecyzował Valmar. – Twoja matka
wiedziała, że jeśli zostaniesz, będą chcieli użyć cię jak broni.
– A
więc uciekła – dodał Lior. – I ukryła wiedzę, której nie mogli dostać.
Rafael
spojrzał na nich wszystkich po kolei.
– Ale
teraz ją mamy. I oni też to wiedzą.
Valmar
skinął głową. – Dlatego nie możemy już tylko bronić zamku. Musimy wyjść im
naprzeciw.
Rafael
pochylił się nad mapą rozłożoną na stole. Zaznaczono na niej trzy punkty –
Zamek Wschodni, Wieżę Krwi i zatopione ruiny pod Lodową Przełęczą.
– Tam
są pozostałości starych więzi – wyjaśnił Gavriel. – Rytuałów. Pieczęci, które
mogą aktywować to, co zapisane w twojej krwi.
– Więc
to nie tylko tajemnica – powiedział Rafael. – To broń.
– Albo
wybawienie – szepnął Valmar. – Zależy, kto ją użyje.
Rafael
spojrzał mu prosto w oczy.
– A
jeśli to ja?
Król
nie odpowiedział od razu. Dopiero po dłuższej chwili powiedział:
–
Wtedy trzeba będzie cię chronić... przed wszystkimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz