czwartek, 17 lipca 2014

Namiętny Interes 5



Moi kochani! Wróciłam! Jak zwykle z opóźnieniem,za co bardzo przepraszam, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie, po przeczytaniu tego rozdziału :3
Nie przedłużam więc...
Zapraszam do czytania i nie zapomnijcie komentować :)



Rozdział 5

Akai cały w skowronkach wrócił do biura nucąc pod nosem i uśmiechając się wesoło. Pan Bayen miał rację, takich pysznych lodów nie jadł nigdy wcześniej. Będzie musiał tam kiedyś zaciągnąć Matt’a.
Chłopiec zapukał i wszedł do gabinetu „szefa”. 

- Już jestem. Chcesz kawy? – spytał gdy zamknął za sobą drzwi i zaraz rozsiadł się na kanapie.
Matt widząc go w tak dobrym humorze, domyślał się, że rozmowa z jego ojcem poszła nadzwyczaj dobrze. Podszedł do niego i potargał mu włosy przysiadając przy nim.
- Po twojej minie widzę, że dobrze się bawiłeś – powiedział zielonooki, na co chłopiec przytaknął.
- Oh, było wspaniale! Musimy się tam kiedyś wybrać wszyscy razem! Lody były pyszne! Poszliśmy też na koktajl !- zachichotał chłopiec.
- Wiesz co? Kelnerka podrywała twojego tatę – wyszczerzył się Akai siadając na kanapie po turecku.
- Gdybyś widział jej minę, gdy powiedział jej, że już znalazł miłość swojego życia ? A właśnie… To Mary i twój tata są parą? –spytał zaciekawiony blondynek.
- Oh nie. To znaczy, oboje mają się ku sobie ale chyba boją się zrobić następny krok. Oboje stracili ukochane osoby. Moja mama… - pokręcił głową.
- W każdym bądź razie. Mam nadzieję, że niedługo zejdą się ze sobą i skończą te podchody – powiedział Matt uśmiechając się  ciepło.
- No dobrze. Koniec tych pogaduszek. Ja mam jeszcze 2 spotkania, a Mary na pewno potrzebuję pomocy z dokumentami.  Ah i jeszcze jedno. Dzisiaj muszę zostać dłużej w pracy. Poczekasz na mnie czy wrócisz sam do domu? – spytał wstając i biorąc z biurka plik dokumentów przeglądając je pospiesznie.
- Wrócę do domu. Nie martw się. Poradzę sobie, przygotuję dla ciebie kolację – powiedział także podnosząc się z kanapy. Żaden z nich nie wspomniał o „adopcji”. Matt nie chciał naciskać, a Akai miał wiele do przemyślenia. Tę rozmowę musieli odłożyć na kiedy indziej. 

………………………

- Do widzenia Mary – powiedział Akai całując kobietę w policzek na pożegnanie.
- Uważaj na siebie kochaniutki. Zadzwoń jak będziesz już w domu. Będę wtedy spokojniejsza –uściskała go mocno.
- Dobrze, dobrze, tylko mnie nie duś – zaśmiał się chłopiec i umknął przed grożącą mu palcem kobietą.
- Matt! Z- znaczy się.. Panie Bayen! – wpadł do gabinetu rumieniąc się delikatnie.  Zapomniał się. Dobrze, że już prawie nikogo nie było. Miał też nadzieję, że mężczyzna nie będzie za bardzo zły, jednak zaraz wypadło mu to z głowy, bo Matt patrzył się na niego z rozbawieniem.
- Idę już do domu. Wpadłem tylko na chwilkę – położył na jego biurku kawę i drożdżówkę , którą kupił na dole w kawiarni.
- Dziękuje Akai. Ratujesz mnie. Zaraz mam iść na zebranie, a tak strasznie burczy mi w brzuchu. – zaśmiał się mężczyzna i przygarnął chłopca do siebie.
- Lepiej już idź. Nie płacę za nadgodziny – zażartował puszczając mu oczko. – Uważaj na siebie i zadzw..- przerwał mu jednak chłopiec.
- Tak tak mamo, zadzwonię – blondynek wywrócił oczami, jednak w środku poczuł przyjemne ciepełko. Tyle osób się o niego martwiło i troszczyło.
- Będę uważał i zadzwonię – powiedział cichutko tuląc się do niego. Matt uśmiechnął się czule i położył mu dłoń na głowie.
- Do wieczora – powiedział nastolatek i wyszedł z wieżowca. 

………….

Akai uśmiechając się szeroko szedł do domu. Mógł wziąć taksówkę, jednak było tak ładnie na dworze, wiec postanowił się przejść. Nucąc pod nosem stanął na przejściu dla pieszych czekając na zielone światło. Spojrzał w niebo przysłaniając dłonią oczy i nagle zdał sobie sprawę, że jest zielone światło i wszyscy już przeszli. Ruszył przez przejście szybciutko, gdy nagle usłyszał dźwięk klaksonu.
Rozpędzony samochód jechał wprost na niego, było pewne, że nie wyhamuje. Jednak zamiast uciec, stał wmurowany na środku przejścia. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Ostatnie co usłyszał to krzyki ludzi i to jak upada na ziemię.

- Nic ci nie jest?! – spytał przystojny brunet trzymając go w ramionach. Zdążył w ostatniej chwili! Widząc co się dzieję, rzucił się na przejście łapiąc chłopca i przeturlał się z nim na drugą stronę.
- Ja... C- co się stało? –spytał zdezorientowany chłopiec. Był w szoku. Nawet nie czuł bólu.
- Spokojnie. Nie ruszaj się. Pogotowie już jedzie. – powiedział uśmiechając się ciepło.
- A-ale ja nie chce! – Akai otrząsnął się nieco i chciał wstać, jednak zaraz opadł z powrotem na ziemie z urwanym krzykiem. Jego kostka! W jego oczach pojawiły się łzy. Powoli świadomość wracała , a z nią ból po upadku.
- Cii… już dobrze. Nie ruszaj się – gdy przyjechała karetka chłopiec zaczął panikować. Widocznie bał się lekarzy. Jednak najgorsze było jeszcze przed nimi. W trakcie jazdy do szpitala Akai widząc igłę zaczął się szarpać i krzyczeć.
- Malutki. To dla twojego dobra. Oni cię chcą tylko zbadać. Spójrz na mnie – brunet chciał, by chłopiec poświęcił mu całą swoją uwagę. Pogłaskał go po głowie uśmiechając się ciepło. Akai wpatrywał się w niego nieśmiało. Wstydził się swojego wybuchu, ale ogromnie bał się szpitali, a tym bardziej igieł i lekarzy. Cieszył się, że mężczyzna pojechał z nim. Czuł się bezpieczniej. Słuchając jego głosu zamknął oczy powoli odpływając. Nawet nie zauważył kiedy założyli mu welflon, przez który podali mu środek uspokajający.

Ocknął się słysząc czyjąś rozmowę. To ten brunet rozmawiał z lekarzem.
- Ogólnie jego stan jest dobry. Jest trochę poobijany. Jednakże co do prawej kostki. Jest złamana, jestem zmuszony założyć gips. Przez przynajmniej miesiąc ma się nie ruszać z domu, a tym bardziej chodzić. Powinien leżeć i jak najmniej strofować nogę. – powiedział starszy pan w kitlu notując coś w notesie. – Chłopiec zaraz powinien się obudzić. Założymy mu gips i będzie mógł udać się do domu. Niestety z dokumentów chłopca nie wyczytaliśmy za wiele. Niestety będzie musiał sam zadzwonić do rodziny. – powiedział i wyszedł. 

- Chce do domu – dało się słyszeć cichy szept od strony łóżka.
- Nie martw się. Niedługo będziesz mógł wrócić. Jednak musi ktoś po ciebie przyjechać. Powinieneś poinformować kogoś z rodziny – powiedział przysiadając na krześle.
Akai już chciał się odezwać, że przecież nie ma rodziny, że jest sierotą, gdy nagle przed oczami pojawił mu się pan Bayen, Matt i Mary. Pokiwał jedynie delikatnie głową i wziął telefon z szafki wybierając numer do Mary. Pamiętał, że Matt ma teraz zebranie.

- Hallo? Tak to ja. Nie,, nic. To znaczy – zająknął się – Jestem w szpitalu – powiedział. Skrzywił się słysząc pisk przerażenia po drugiej stronie słuchawki.
- Spokojnie, nic mi nie jest. Złamałem nogę – powiedział wzdychając cicho.  Kobieta powiedziała mu , że od pół godziny próbowała się do niego dodzwonić.
- Przepraszam – szepnął chłopiec. Kobieta poleciła aby grzecznie czekał na Matt’a. Jego zebranie już dobiegło końca i za 20 minut go odbierze.
Akai westchnął kończąc rozmowę i odkładając telefon na szafkę.
- Mój … Mój brat po mnie przyjedzie- powiedział z delikatnym uśmiechem.
- Ja chciałem panu podziękować. Uratował  mnie pan – spojrzał na niego z podziwem. Wolał nie myśleć co by się stało, gdyby ten tajemniczy brunet nie rzucił mu się na ratunek.
- Nie wiem jak się panu odwdzięczę – pokręcił głową smutno. Bo niby jak? Nie miał nic, a wypłata dopiero za 2 tygodnie.
- Nie przejmuj się. Cieszę się że mogłem pomóc. Niestety muszę już iść. Obowiązki- powiedział z uśmiechem.
- Wracaj szybko do zdrowia dobrze? – powiedział podnosząc się z krzesła.
- Niech pan zaczeka! – zawołał Akai patrząc na niego prosząco. Szybko na serwetce zapisał swój numer telefonu.
- Ja chce się odwdzięczyć. Niestety teraz nie jestem w stanie, ale … Proszę. Niech pan zadzwoni. – zarumienił się mimowolnie. Co on wyprawiał? Rumienił się jak pensjonarka. Zagryzł dolną wargę.
- Proszę pozwolić mi się odwdzięczyć – mężczyzna pokręcił jedynie głową i wziął serwetkę chowając ją do kieszeni. – Mam na imię Akai – szepnął chłopiec podnosząc na niego niepewnie spojrzenie.
- Na pewno zadzwonię – brunet puścił chłopcu oczko widząc jak uroczo się rumieni.
- Więc, do zobaczenia mały. Ah i na imię mam Josh – pomachał mu i wyszedł.
Chłopiec wpatrywał się w miejsce gdzie przed chwilą stał mężczyzna. Niestety ze słodkiej krainy wyobraźni wyrwał go Matt, który wpadł do sali.

- Akai! Nic ci nie jest?!- zasapany i potargany spojrzał ze zmartwieniem na chłopca.
- Matty… Ja przepraszam. Nie byłem zbyt uważny – rozpłakał się. Dopiero teraz do niego dotarło. Co on teraz zrobi? Ma złamaną nogę! Jest uziemiony! A co z pracą? Wystraszony na maxa jeszcze głośniej się rozpłakał wtulając się w ciepłe ramiona blondyna.
- Już dobrze. Cieszę się, że nic poważnego się nie stało. Lekarz powiedział mi co się stało. To nie była twoja wina. To kierowca przejechał na czerwonym świetle. Ale to teraz nie ważne. Zaraz pojedziemy do domu – wziął go na ręce i posadził sobie na kolanach.
Gdy chłopcu założona gips został wypisany do domu z miesięcznym zwolnieniem z chodzenia. 

- Matt i co teraz będzie? – spytał gdy „brat” zapinał mu pasy.
-  Jak to co? Będziesz leżał i wypoczywał w domu. – powiedział zaskoczony mężczyzna, bo co niby innego miało być? Akai miał odpoczywać i  oszczędzać nogę.
- Ale praca –szepnął spuszczając wzrok. – Sprawiam ci tylko same problemy – pociągnął noskiem.
- Nie kochanie. To nieprawda. Pracą się nie martw. Ważne abyś szybko wyzdrowiał byśmy mogli iść razem na lody dobrze? – pogłaskał go po głowie.
Gdy dotarli do domu Matt położył chłopca do łóżka. Ten zasnął momentalnie. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
- Tak, wszystko dobrze. Tak, powiem mu. Złamana noga. Dobrze. Mhm… Dzięki Mary, dobranoc – Matt rozłączył się i westchnął cicho.
Gdy usłyszał, że Akai jest w szpitalu najczarniejsze scenariusze przeszły mu przez głowę. Widząc go całego i zdrowego kamień spadł mu z serca. Gdyby coś mu się stało… Pokręcił głową. Ważne, że nic mu nie jest. Nie pora teraz na : co by było gdyby…

………………………

Josh opadł na krzesło w kuchni wzdychając głośno. Ledwo zdążył na zebranie. Był wykończony. Jego dłoń powędrowała do kieszeni spodni, z której wyjął pomiętą serwetkę z numerem telefonu.
- Akai – powiedział sam do siebie mężczyzna i uśmiechnął się delikatnie.
- Urocze stworzonko.

środa, 9 lipca 2014

Kochani moi!

Żyję,,, ledwo ale żyję :( 

Sądziłam, że skoro to tylko praca i inne codzienne sprawy to będę miała więcej 


czasu,,, ale nie!

Szlag mnie trafia, bo tęsknie za wami cholernie i za moimi opowiadaniami :(

Ale jest też dobra wiadomość. Ten okres gdy Maru nie było - kończy się.

Do końca tego tygodnia dodam jeden rozdział, nie wiem jeszcze z którego 

opowiadania, ale na pewno was poinformuje o notkach( oczywiście tych którzy 

podali mi swoje dane bym mogła to zrobić ) :)

Kocham was bardzo mocno moi drodzy czytelnicy i już niedługo do was wracam :) 

Nie gniewajcie się za bardzo dobrze ? *w* <3


Wasza zapracowana Maru ;3