Hey,
zapraszam do czytania dalszej części wielkich intryg i niebezpieczeństw, które czyhają za rogiem...
Chodzi mi po głowie pomysł na nowe opowiadanie, a może nawet dwa? xD
Dzisiaj krótko ale wybaczcie - Maru się trochę pochorowała.
|Miłego czytanie <3
Rozdział
10 Część III – W pułapce szkła i cienia
Zamek
spał, ale Rafael nie mógł.
Oranżeria
znajdowała się na uboczu, za starymi murami wewnętrznymi, gdzie drzewa
cytrusowe rosły pod szkłem i czuwającym ciepłem alchemicznych lamp. O tej porze
roku pachniało tam tylko kurzem, zbutwiałą ziemią i rdzą.
Rafael
szedł sam — przynajmniej na pozór. Lior i dwóch zaufanych ludzi Valmara szli
kilka kroków w tyle, ukryci w cieniu. Taki był układ. Rafael miał wyglądać jak
sam. Bezbronni są bardziej interesujący.
Przy
wejściu do oranżerii nie było nikogo.
–
Spokojnie – szepnął sam do siebie. – Wejść, wysłuchać, wyjść.
Pchnął
drzwi.
Wnętrze
oranżerii było duszne mimo chłodu na zewnątrz. Para unosiła się z wilgotnych
szyb, a światło latarni rzucało złamane odbicia na białe kafelki podłogi.
Na
środku stał on.
Lord
Malder.
Sam.
–
Przyszedłeś – odezwał się cicho. – Nie spodziewałem się, że Valmar pozwoli.
Rafael
zacisnął dłonie.
–
Jeśli masz coś do powiedzenia, mów. Nie lubię grać w kotka i myszkę.
Malder
zaśmiał się bez humoru. – Ty? A przecież twoje życie to jedna wielka maskarada.
Przebrana panna młoda. Książę, który nawet nie zna nazwisk tych, których
podejrzewa o zdradę.
– Mimo
to wiesz, że mnie się boisz.
– Nie
ciebie. Tego, co możesz obudzić – powiedział Lord, stawiając krok w jego
stronę. – Widziałem, jak na ciebie patrzy. Myśli, że jesteś inny. Czysty. Ale
ty jesteś tylko pionkiem.
Rafael
cofnął się o krok.
Wtedy
za jego plecami drzwi trzasnęły. Zgasły lampy.
– Co…
– Rafael odwrócił się, ale już było za późno.
Z
cienia wybiegły dwie postacie. Zakapturzone, szybkie. Zbyt szybkie jak na
ludzi.
Jeden
z nich sięgnął po szmatę nasączoną czymś o drażniącym zapachu. Rafael próbował
krzyknąć, ale dłoń zakryła mu usta.
I
wtedy…
TRZASK.
Z
hukiem rozpadło się jedno z okien oranżerii.
Do
środka wpadł cień.
Nie
cień. Król.
Valmar.
Jego
oczy błyszczały czerwienią.
Jego
ryk rozerwał noc.
I
nikt, absolutnie nikt, nie miał już wątpliwości — kto tu jest bestią.
Rozdzial
10 Część IV – Smak krwi i milczenia
W
oranżerii panowała cisza.
A
potem – chaos.
Valmar
nie upadł z nieba. On je rozdarł.
Wpadł
przez szklany dach, jak cień o oczach płonących jak rubiny. Dwaj napastnicy nie
mieli szans. Pierwszego powalił jednym ruchem – siła ciosu sprawiła, że
mężczyzna uderzył głową o marmurowy stół i osunął się bez życia. Drugiego
Valmar chwycił za gardło i rzucił o ścianę.
Rafael
dyszał, skulony, z plamami krwi na szacie. Patrzył. Nie krzyczał.
Valmar
się odwrócił. Zbliżył się do Maldera, który nie zdążył uciec. Krew z jego wargi
mieszała się ze strachem w oczach.
–
Chciałeś go zabrać? – syknął Valmar, a jego głos przypominał warkot. –
Zniszczyć, zanim stanie się kimś?
Malder
nie odpowiedział. Nie zdążył.
Zęby
króla błysnęły tylko przez sekundę. Potem wszystko zniknęło w krwi.
……………………
Rafael
siedział na krawędzi łóżka. Ramiona miał otulone ciemnym płaszczem Valmara.
Ręce drżały. Nie od strachu. Od szoku.
Król
kucał przed nim, bez zbroi, bez dystansu.
– Nie
powinieneś tam iść sam – powiedział w końcu.
Rafael
uniósł na niego wzrok. – Musiałem.
Valmar
skinął głową. Po chwili dodał: – Gdybym się spóźnił...
– Ale
się nie spóźniłeś.
Cisza.
Tylko trzask ognia w kominku.
Rafael
przesunął się bliżej. Jego dłonie opadły na uda króla. Szukał czegoś. Może
kontaktu. Może odpowiedzi.
Valmar
nie cofnął się. Jego palce dotknęły karku Rafaela. Skóra chłopaka zadrżała.
Pocałunek
był niespodziewany. Nieplanowany.
Ale
nie niechciany.
Usta
Valmara znalazły się na ustach Rafaela jakby znały je od zawsze. Chłopak zamarł
na moment, ale potem odwzajemnił ten gest – całym sobą. Ręce zsunęły się z
ramion, palce zacisnęły się na koszuli króla.
Nie
rozmawiali. Ciała powiedziały wszystko.
Kiedy
oderwali się od siebie, Rafael opadł na pierś Valmara. Wreszcie spokojny.
–
Jesteś zimny – szepnął.
–
Jestem wampirem.
– Ale
nie dzisiaj.
Valmar
objął go ciasno.
Za
oknem, w ciemności, kolejne cienie zbierały się na murach.
Ale
tej nocy — nie miały dostępu do światła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz