wtorek, 19 sierpnia 2025

Książę w Ramionach Mroku 8

 Zapraszam na kolejny rozdział :) 
" Zośka" - jesteś cudowna. Dziękuje za komentarze. Nawet nie wiesz jak to podbudowuję na duchu, gdy człowiek wie, że ktoś chce czytać jego wypociny <3 Dziękuje 

~ Maru ~


Rozdział 8– Świadkowie i Kłamcy


Zamek pogrążony był w ciężkiej, lepkiej ciszy. Każdy krok po kamiennej posadzce zdawał się brzmieć jak wystrzał. Przesłuchania trwały od świtu — bez litości, bez przerw, bez czasu na oddech. Valmar kazał zablokować wszystkie bramy. Nikt nie mógł wejść ani wyjść bez jego rozkazu.

Rafael dowiedział się o przesłuchaniach od Liora, ale nie dostał zaproszenia. Nie był nawet poinformowany oficjalnie. Miał pozostać w swojej komnacie, milczeć, udawać niewinną księżniczkę w jedwabnej sukni i czekać. Ale nie mógł. Coś w nim się burzyło. Jak mógł siedzieć w miejscu, gdy ktoś próbował pozbawić go nie tylko tożsamości, ale i życia?

Przed śniadaniem włożył suknię — lekką, bladoniebieską, z wysokim kołnierzem, maskującą obojczyki. Obwiązał biodra szarfą, wpiął we włosy srebrny grzebień i po raz pierwszy od przybycia do zamku spojrzał na swoje odbicie bez pogardy. To nie była księżniczka. To był on. Grający, by przetrwać.

Valmar przesłuchiwał służbę w bocznej sali audiencyjnej. Ciemna komnata, bez okien, jedynie z wysokim światłem nad stołem i jednym krzesłem po drugiej stronie. Stojący obok Lior był cieniem Valmara, notował każde słowo, każdą reakcję.

– Imię. Obowiązki. Kiedy ostatnio widziałaś stajennego Erharda? – głos króla był ostry, wyćwiczony. Mówił nie po to, by usłyszeć odpowiedź, ale by wymusić ją na miejscu.

Służąca, kobieta o płowych włosach i zniszczonych dłoniach, drżała, ale nie płakała.

– Wczoraj przed zmrokiem. Miał kończyć stajnię. Powiedział, że jeszcze musi „coś sprawdzić” w siodlarni.

– Widział ktoś, jak wychodził?

– Nie… nie jestem pewna, panie.

Valmar nie okazał emocji. Skinął głową do Liora. Ten zapisał.

Rafael stał za zasłoną na korytarzu. Serce waliło mu w piersi, a pot ściekał po karku. Co on tu właściwie robił? Jeszcze jeden krok, jeszcze jedno skrzypnięcie…

Ale musiał. Musiał zobaczyć ich twarze. Zrozumieć, kto kłamie. Kto znał jego rodzinę. Kto znał jego.

Wtedy zobaczył ją.

Starą kucharkę, Garildę. Jej twarz nie zmieniła się ani trochę. Tylko włosy były bardziej siwe. Pamiętał ją z dzieciństwa — była przy jego matce, zanim ta zniknęła z dworu. Jego matka ufała jej… czy na pewno?

Valmar mówił spokojnie, ale bezlitośnie:

– Znasz ten symbol? – Położył medalion na stole.

Garilda spojrzała na niego, a potem… uśmiechnęła się.

– Widziałam go raz. U pewnej kobiety. Miała oczy jak ten chłopiec.

– Chłopiec? – powtórzył Valmar.

– Miał może sześć lat. Schował się w spiżarni. Ukrywała go. Ale potem zniknęli oboje.

Valmar zamarł. Rafael nie oddychał.

– I co z nimi się stało? – spytał król cicho.

– Nie wiem. Ale pani… pani mówiła, że nie można ufać królowej.

Lior spojrzał na Valmara.

– Pani? – powtórzył. – Mówisz o…

– O matce tego chłopca – powiedziała Garilda. – Ona wiedziała, że coś się zbliża. Mówiła, że jeśli przegrają, zostanie tylko on.

Rafael cofnął się w cień. Gardło miał suche. Serce waliło. Więc to prawda. Jego matka wiedziała. Nie zniknęła przypadkiem. Uciekła. A on… był jej ostatnią szansą.

Nie usłyszał już dalszych przesłuchań. Bo wtedy rozległ się trzask. Ktoś go zauważył. Strażnik. Ruszył w jego stronę.

Rafael pobiegł. W sukni, w pantoflach, przez chłodne korytarze. Za nim głosy, szybkie kroki.

Wpadł do komnaty. Zaryglował drzwi.

I dopiero wtedy zobaczył Valmara. Stał przy kominku. Sam.

– Obserwowałeś mnie? – spytał król spokojnie.

Rafael sapnął. – Ja…

– Nie musisz się tłumaczyć. Chciałeś znać prawdę. Teraz już ją znasz.

Rafael milczał.

Valmar podszedł do niego powoli. – Nie jesteś jedynym, który szuka odpowiedzi. Ale jeśli będziemy ich szukać osobno… zginiesz pierwszy.

Rafael spojrzał mu prosto w oczy. – A jeśli już jestem martwy? Od dnia, w którym mnie oddali?

Valmar dotknął jego twarzy.

– Wtedy pozwól mi cię wskrzesić.

Valmar nie oczekiwał, że Rafael od razu mu zaufa. Ale też nie chciał go już chronić z dystansu. Gdy chłopak stał tak przed nim, z rozwichrzonymi włosami i zaczerwienionymi oczami, król po raz pierwszy pomyślał, że nie może go już dłużej traktować jak pionka.

– Jutro pojawisz się na radzie. Bez peruki. Bez makijażu. Zasługujesz, by zająć miejsce przy mnie.

Rafael uniósł brwi. – A co, jeśli ktoś mnie rozpozna?

– Wtedy się dowiemy, kto naprawdę wie za dużo – odparł cicho Valmar.

Chłopak skinął głową. I po raz pierwszy od przybycia do zamku — poczuł, że to on coś wybiera.

Za oknem padał śnieg.

Za drzwiami czekała wojna.

czwartek, 7 sierpnia 2025

Książę w Ramionach Mroku 7

 Zapraszam na kolejny rozdział pełen gorących wspomnień i niebezpieczeństw. Co czeka Rafael’a? 😉

Wasza ~Maru~


Rozdział 7 – Twarz we mgle


    Światło dnia wyblakło za warstwą mgły, która otuliła zamek niczym duch. Rafael siedział przy niskim oknie, oparty o chłodny kamień, patrząc, jak biała zasłona zasłania horyzont. Nie było widać ani dziedzińca, ani strażników. Tylko mleczna pustka i jego własne odbicie — blade, rozmyte, jakby jego twarz też już nie należała do niego.

Przez kilka dni unikał wzroku Valmara. Nie dlatego, że się bał. A przynajmniej nie tylko dlatego. Chodziło o coś bardziej skomplikowanego. Każde wspomnienie tamtej nocy wkradało się do jego snów i budziło go z uczuciem wstydu, którego nie umiał nazwać. Nie dlatego, że zrobił coś nieodpowiedniego — ale dlatego, że czuł przyjemność. Przy nim.

Dotyk króla nie był delikatny. Był pewny, gorący, ostry jak ostrze i rozkoszny jak grzech. Jego dłoń sunąca wzdłuż boku Rafaela. Wargi muskające kark. Język... w miejscach, o których wcześniej nawet nie myślał. Wszystko było nowe, zawstydzające. A jednak — z Valmarem — jego ciało nie uciekało tak jak krzyczał rozum, by zrobiło, wręcz przeciwnie. Prężyło się chętnie pod gorącymi ustami i dłońmi. Nie było strachu. Jedynie ten maleńki o nieznanym i co jeszcze może go czekać w łóżku z mężczyzną…. Bo będzie kolejny raz… Prawda?

Rafael zamknął oczy i zobaczył tamtą noc. Ogień w kominku rzucał czerwone światło na ich splecione ciała. Jego dłonie drżały, gdy król zrzucał z niego kolejne warstwy materiału. Jeszcze wtedy próbował być twardy, pyskaty, bronić się żartem i zaciętością. Ale gdy Valmar dotknął go w ten sposób — powolny, pewny, niemal z szacunkiem — coś w nim pękło. Jego ciało poddało się mężczyźnie. Było jak glina, a on sam z emocji ledwo pamięta szczegóły. Wszystko było zamazane, jak we mgle, która teraz była za oknem. Rozum i upór w końcu również runęły  jak mur, przez który wampir przebił  się bez najmniejszego problemu.

– Nadal tak milczysz? – zapytał cichy głos za jego plecami.

Rafael nie musiał się odwracać. Valmar zawsze brzmiał tak samo: jak kontrolowany ogień.

– Po prostu myślę – odparł. – Masz coś przeciwko?

– Nie. Ale myśli mogą być gorsze niż broń, jeśli są źle skierowane.

Zapadła chwila ciszy. Rafael nie ruszył się z miejsca. Valmar nie zbliżył się bardziej. Oboje stali w napięciu, którego nie potrafili nazwać.

– O czym myślisz? – spytał Valmar po chwili.

– Nie twoja sprawa.

– Może nie. Ale chciałbym, żeby była.

Rafael w końcu spojrzał na niego. Król stał przy drzwiach, jego sylwetka jak cień na tle światła z korytarza.

– A ty? – zapytał cicho. – O czym myślisz? – odbił  piłeczkę  Rafael.

Valmar milczał. W jego oczach przez chwilę pojawiło się coś, czego Rafael nie potrafił zidentyfikować. Wspomnienie? Żal?

– Pamiętam walkę w twoich oczach – powiedział w końcu król. – I moment, w którym się poddałeś. Nie w słabości. W zaufaniu. Twoje ciało przestało walczyć, zanim zrobiły to twoje usta.

Rafael przełknął ślinę czując, że się rumieni, stara się skupić wzrok na widoku za oknem.

– A więc wygrałeś. – szepnął niepewnie chłopak.

– Nie. Tylko... dostałem coś, czego się nie spodziewałem.

– Co takiego?

– Ciebie. Takiego, jakiego nikt wcześniej nie widział.

Milczenie między nimi było cięższe niż słowa. Rafael odwrócił wzrok.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wieczorem Lior przyniósł mu nowe wieści.

– Jeden ze stajennych... zniknął. Miał dziś służbę przy koniach. Nigdy nie wrócił do kwater.

– I? – zapytał Rafael.

– Należał do starej rodziny. Ze Wschodniego Lasu. – Lior ściszył głos. – A na jego sienniku znaleźliśmy symbol. Ten sam, co na medalionie twojej matki.

To był cios. Rafael poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.

– Kto jeszcze wie?

– Valmar. I teraz ty.

– Co chce z tym zrobić?

– Jeszcze nie wiem. Ale dziś kazał podwoić straże. A jutro – rozpocznie przesłuchania służby. Z tobą lub bez ciebie.

Rafael wstał, nie patrząc na Liora. – Z nim.

Tego wieczoru nie spał.

Leżał w łóżku, wpatrując się w baldachim. Myśli krążyły jak dzikie ptaki. Dotyk Valmara. Ogień w jego ustach. Głos pełen władzy, który jednocześnie koił i rozkazywał. I ten cień w oczach, kiedy mówił o tamtej nocy.

Nie wiedział, czy był dla niego zdobyczą. Czy czymś więcej. I bał się pytać.

Zasnął krótko przed świtem. Nie słyszał kroków. Nie słyszał skrzypnięcia drzwi. Nie usłyszał nawet, jak ktoś zbliżył się do jego łóżka.

Ale poczuł.

Dłoń, powolną, ostrożną, na jego nadgarstku. Pochylenie się cienia. Oddech. Nie był to Valmar. Zapach był inny. Wilgotna ziemia. Drewno. Krew.

Rafael poderwał się, krzycząc.

Drzwi rozwarły się z hukiem. Wpadli strażnicy. Valmar był za nimi.

Ale nikogo już przy nim nie było.

Tylko rozchylone zasłony i błoto na kamiennej posadzce.

poniedziałek, 21 lipca 2025

Książę w Ramionach Mroku 6


Rozdział 6 – Zimne Serce Króla

Zamek pogrążony był w cichym, lodowatym poranku. Śnieg sypał leniwie za oknami, otulając dziedzińce białym milczeniem, które zdawało się krzyczeć bardziej niż jakiekolwiek słowa. Rafael siedział przy stole w swojej komnacie, ubrany jeszcze w nocną koszulę, palcami kręcąc wokół rączki kielicha z gorącym winem. Dłonie mu drżały, chociaż nie z zimna.

Nie spał. Odkąd zobaczył medalion matki — a potem twarz człowieka, którego śmierć uważał za pewną — każda godzina stawała się nowym ciężarem.

I był jeszcze jeden powód, dla którego nie spał.

Dotyk. Wciąż czuł go na skórze. Palce Valmara sunące wzdłuż kręgosłupa. Dłonie wplatające się we włosy. Ciepło ust, które nie zadawały pytań, nie potrzebowały pozwolenia. Ich noc poślubna nie była obowiązkiem. Nie wtedy, gdy zamknęły się drzwi. Nie wtedy, gdy Rafael, ledwo oddychając z napięcia i niedowierzania, poddał się. A może nie tylko poddał – może sam chciał.

Szeptane imię w ciemności. Jęk w gardle. Usta na piersi. Palce pod suknią, a potem... nic już nie było ważne. Rafael nie wiedział, kiedy przestał walczyć. Kiedy przestał udawać.

Wiedział tylko, że to się stało.

A teraz, czuł jak żar tego wspomnienia pali go od środka.

– Nadal mi nie ufasz? – spytał król.

Rafael podniósł wzrok. – A powinienem?

Valmar nie odpowiedział od razu. Jego oczy, chłodne i nieruchome jak zamarznięte jezioro, obserwowały każdy ruch chłopaka. – Tylko szaleniec ufa komuś na tym dworze. Ale ja nie jestem twoim wrogiem.

– Nie jesteś też moim przyjacielem – odparł Rafael ostro.

Valmar zbliżył się i zatrzymał zaledwie kilka kroków przed nim. – Być może. Ale wciąż żyjesz. Dzięki mnie.

Rafael chciał coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle. Spojrzenie Valmara było zbyt intensywne. Wciąż nie wiedział, co widzi w nim ten mężczyzna. Ciekawość? Zagrożenie? Pragnienie? A może tylko wygodny pionek w większej grze?

Noc zapadła wcześniej niż zwykle. Światło księżyca ślizgało się po marmurach, a zamek spowity był ciszą, w której każde skrzypnięcie wydawało się ostrzeżeniem. Rafael stał przy oknie, w myślach wracając do słów Faela, jednego z lordów. Nie ten Król… popełnił błąd. Nie nadaje się…

Ale jego myśli nie były już tylko o polityce.

Co, jeśli to był błąd? – pomyślał Rafael. – Co, jeśli dałem mu to, czego chciał? A teraz... jestem tylko słabszy.

Bo pamiętał. Pamiętał każdą sekundę tej nocy. Rozsuwane wstążki sukni. Oczy Valmara, które nie były wtedy zimne, lecz głodne. Język na jego obojczyku. Usta między udami. I to, co wydarzyło się potem — długie, głębokie pchnięcia, które wypełniały go tak mocno, że stracił oddech.

Krzyczał. Nie z bólu. Z rozkoszy. Nigdy wcześniej takiej nie czuł.

Ale teraz nie wiedział, czy był zdobywcą... czy zdobytym.

Za jego plecami Valmar milczał. Siedział przy kominku, wpatrzony w ogień. Rafael nie miał odwagi się odwrócić.

– Czasem się boję – przyznał szeptem. – Nie tego, co mogą mi zrobić. Ale tego, że nigdy nie przestanę się czuć... nie na miejscu.

Valmar nie odpowiedział. Ale wstał. I podszedł blisko. Ich ramiona zetknęły się.

– Też się boję – powiedział. – Ale innej rzeczy. Że wreszcie znalazłem coś prawdziwego. I nie potrafię tego ocalić.

Rafael odwrócił się powoli. Patrzyli na siebie. I tym razem to Rafael zrobił pierwszy krok.

Ich usta spotkały się cicho, jakby świat przestał istnieć na kilka oddechów. To nie był pocałunek żądzy. To była próba. Czy mogą sobie zaufać? Czy naprawdę są sami?

Odpowiedź nie padła. Ale coś w nich pękło. I zaczęło się zmieniać.

Rankiem Valmar otrzymał nowy list. Nie podpisany. Ten sam krój pisma, co poprzedni.

Kolejna twarz już jest w zamku. Ufa ci. Ale nie powinna.

Valmar nie pokazał go Rafaelowi. Jeszcze nie.


czwartek, 10 lipca 2025

Książę w Ramionach Mroku 5

Przepraszam za zwłokę. Zapraszam do czytania kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że tym, którzy tutaj zaglądają, lub przez przypadek natkną się na ten blog moja historia, a raczej Rafaela się spodoba ;3

~ Maru ~ 


Rozdział 5 – Dzień po Krwi

Rafael obudził się jeszcze przed świtem. Komnata, pogrążona w półmroku, wydawała się zbyt cicha. W powietrzu unosił się ciężki zapach kadzideł, skóry i krwi. Leżał na chłodnej pościeli z rozpostartą dłonią, której nie trzymała już dłoń Valmara. Król-wampir opuścił łoże przed świtem. Zniknął bezszelestnie, jak cień.

Zamiast ulgi, Rafael poczuł dziwną pustkę. Jakby coś z niego wyrwano. Przetoczył się na bok i wpatrywał się w sufit. Krew jeszcze pulsowała mu w uszach, a dotyk Valmara wciąż tlił się pod skórą. Wszystko bolało, ale nie był to ból, którego się spodziewał. To była świadomość. Ciężar nieodwracalności. Lęk podszyty dziwnym... brakiem.

– Już po wszystkim – powiedział sam do siebie. Ale nie brzmiało to jak pocieszenie. To wszystko było jak sen, a może dalej śnił? Czy to normalne, że dalej czuł mrowienie w miejscach gdzie mężczyzna go dotykał? 
W głowie pojawił się urywek z nocy.... Valmar każący mu nie odwracać wzroku, gdy powoli wsuwał się w niego, stanowcze dłonie wędrujące po każdym zakamarku jego niedoświadczonego ciała. Każda reakcja była prawdziwa, niespodziewana, nowa. Choć tak bardzo chciał to nienawidzić, jego ciało ochoczo wręcz prężyło się pod doświadczonymi ustami, dłońmi. Nie obeszło się bez bólu, ale szybko wampir pokazał mu co to przyjemność. Nie mógł się skarżyć... Valmar zajął się nim nader łagodnie, przynajmniej na początku. Lecz gdy hamulce puściły, a on sam stracił możliwość logicznego myślenia jego mąż nie wahał się. Jego pchnięcia były mocne i pewne. Dalej czuł jakby mężczyzna był w nim. Dziwne uczucie. Wszystkie emocje i odczucia sprawiły, że czas jakby się zatrzymał, a pokój jakby przestał istnieć, byli tylko oni. Nie było tu nic łagodnego. To był seks o jakim nawet nie czytał w książkach. Jego ciało, zmęczone po przebytej nocy, mięśnie bolące jakby nigdy wcześniej nie były używane. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Mężczyzna jako pierwszy zobaczył go w tak intymnej i krępującej sytuacji. Sam jeszcze dobrze nie znał swojego ciała i tak naprawdę jak wiele przyjemności jeszcze może dać druga osoba. Wiedział, że nie miał co liczyć na czułość, jednak mała cząstka miała cichą nadzieję, na chwilę jak z romansu, ale tak się nie stało. Świadczyło o to zimne miejsce obok niego. Westchnął cicho i schował  twarz w poduszkę. Dlaczego czuł się z tym wszystkim tak zagubiony? Dlaczego jego ciało krzyczało jeszcze, ale jego rozum mówił to tylko seks, nic więcej. Nie spotka Księcia z bajki, nie będzie jak książkach... wiedział, że nie ma i nigdy nie będzie miał tego luksusu. Musiał wziąć się w garść. Nie mógł wypaść z roli. Wiele osób nie było mu życzliwych w tym pałacu. Miał ważniejsze rzeczy niż rozmyślanie o upojnej nocy. Jęknął cicho w poduszkę licząc cicho do 10. Nastał nowy dzień, który miał przynieść kolejne kłopoty. Spiął się słysząc, że ktoś nadchodzi. Bez pukania drzwi otworzyły się cicho. Do środka wszedł Lior, ostrożny, z miską ciepłej wody i świeżą koszulą. Jego spojrzenie było zbyt uważne, zbyt ostrożne. Nie zadawał zbędnych pytań. Znał Rafaela na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten sam powie tyle, ile będzie chciał.

– I?

Rafael usiadł powoli. Oparł łokcie na kolanach i przetarł twarz.

– Żyję.

– To coś znaczy – odparł sługa, podając mu wilgotny ręcznik.

– Nie wiem, czy to dobrze.

Przez chwilę panowała cisza. Lior odsunął ciężką zasłonę, wpuszczając światło dnia. Śnieg błyszczał jak srebro. Komnata była wypełniona cichym skrzypieniem drewna w kominku i dalekim echem życia zamku. Rafael zadrżał lekko, nie z zimna, lecz z wewnętrznego napięcia.

– Król wezwał cię do audiencji po śniadaniu – powiedział w końcu Lior. – Sala tronowa. Przy wszystkich.

– Doskonale. Uwielbiam być upokarzany publicznie.

Lior uniósł brew.

– Wyglądasz... lepiej, niż myślałem. Mimo wszystko.

Rafael zdołał się uśmiechnąć krzywo.

– To maska. Zawsze była.

Korytarze zamku Północy, długie i posępne, pachniały starą magią, kamieniem i kurzem. Gobeliny przedstawiające historię rzezi, wojny i triumfu wisiały ciężko na ścianach. Rafael szedł wolno, z wysoko uniesioną głową, ale z każdym krokiem czuł, jak narasta w nim niepokój. Był obserwowany. Czuł to. Od kiedy otworzył oczy tego ranka.

Wielka Sala była pełna. Dwór królewski, doradcy, delegacje z południa, zachodu i dalekiego wschodu. Wampiry, odziane w ciężkie szaty, z oczami, które błyszczały jak rubiny. Każde spojrzenie wbijało się w Rafaela niczym nóż. Wiedzieli. Może nie wszyscy, ale wystarczająco wielu. Wiedzieli, że nie był księżniczką.

A mimo to siedział na tronie u boku Valmara.

Król nie odezwał się ani razu. Jego obecność wystarczała. Gdy ktoś z arystokracji próbował zakwestionować obecność Rafaela, wystarczył jeden jego ruch ręką, jedno spojrzenie — i zapadała cisza.

– Twój wygląd... zaskakuje – powiedziała w końcu jedna z dam dworu. – Spodziewaliśmy się... delikatniejszej królowej.

– Spodziewaliście się iluzji – odparł Rafael chłodno. – Ja jestem prawdą. Nawet jeśli nie tą, której się spodziewaliście.

Valmar obrócił głowę w jego stronę. Na jego ustach zatańczył cień uśmiechu. Ale jego spojrzenie było ostre. To nie był uśmiech triumfu, ale ostrzeżenia. „Nie przesadzaj”, zdawał się mówić. Rafael milczał dalej.

Pośród gości był ktoś jeszcze. Mężczyzna o skórze jak popiół, z białymi włosami spiętymi w wysoki węzeł. Siedział daleko, ale nie spuszczał z Rafaela wzroku. Czuł... chłód. Nie fizyczny, lecz ten, który zapowiada krew.

Po oficjalnych obowiązkach, Rafael spędził resztę dnia w swojej nowej komnacie. Nie był już więźniem. Ale też nie był wolny. Zamek Północy miał swoje własne prawa. Nie obowiązywały tu żadne znane mu schematy. Wszystko było inne. Zimniejsze.

Lior krążył wokół niego niespokojnie. Przynosił kolejne raporty, sprawdzał posłanie, testował napoje.

– Coś jest nie tak – powiedział w końcu.

– Mówisz o zamku czy o mnie?

– O liście, który znalazłem w skrzynce przy kuchni. Był zaadresowany do ciebie. Ale nie przez nikogo z dworu.

Rafael uniósł brew.

– Pokaż.

List był prosty. Kilka słów. Ręka drżała, pismo było nerwowe. Ale treść była jednoznaczna:

„Twoi rodzice nie uciekli. Nie wszyscy. Ktoś przeżył. I chce, żebyś zginął.”

Nie było podpisu. Nie było pieczęci. Ale coś w tym liście brzmiało jak prawda. Nie jak groźba. Jak fakt.

– Sabotaż? – zapytał Rafael cicho.

– Albo ostrzeżenie. – Lior spojrzał na niego poważnie. – Musisz powiedzieć królowi.

– Jeszcze nie. Jeszcze nie wiem, komu ufać.

Wieczorem, gdy zamek zamilkł, Rafael udał się do jednej z niższych sal, gdzie zgodnie z tradycją wystawiano ofiary ze złota dla nowej królowej. Był tam sam. Albo tak mu się wydawało.

Ktoś obserwował go z mroku. Kroki. Szmer.

– Kto tam? – warknął, odwracając się gwałtownie.

Nic.

A potem cień oderwał się od ściany.

Nie był to wampir. Ani człowiek. Był... czymś pomiędzy.

– Książę kłamstw – wysyczał nieznajomy. – Królowa-zdrada. Jeszcze się spotkamy.

Rafael rzucił się do drzwi, ale cień już zniknął.

Kiedy straż przybyła, nie znaleźli nikogo.

Ale ślad został. Na posadzce.

Niewielki medalion. Ten sam, który jego matka nosiła przy sercu. Zarys herbów, które dawno powinny spłonąć.

I wszystko zamarło.

Rafael zrozumiał, że nikt nie ucieknie od krwi.

Nawet on.

Gdy strażnicy rozproszyli się po zamku, Rafael pozostał sam w chłodnej sali. Trzymał medalion w palcach jak dowód winy. I zdrady. Serce waliło mu jak młot. Mimo wszystko czuł, że nie może wrócić do komnaty. Nie teraz. Nie z tym ciężarem.

Postanowił iść tam, gdzie jeszcze nie był – do starożytnej biblioteki ukrytej w północnym skrzydle. Lior próbował odwieść go od tego pomysłu, ale Rafael był nieugięty. Miał nadzieję znaleźć coś, co pomoże mu zrozumieć, dlaczego medalion jego matki był w rękach zamaskowanego cienia.

Biblioteka pachniała kurzem, starym pergaminem i ogniem. Gdy tylko przekroczył próg, czuł się obserwowany — choć nikogo tam nie było. Setki tomów, rękopisów, ksiąg zakazanych. W centrum sali siedział sam Valmar, pochylony nad mapami.

– Spodziewałem się ciebie – powiedział bez podnoszenia głowy. – Choć nie sądziłem, że tak szybko.

Rafael zamarł.

– Skąd wiedziałeś?

– Bo jesteś zbyt bystry, by to zignorować – odparł król. – Usiądź.

Nie był to rozkaz. Było to coś znacznie bardziej niepokojącego — zaproszenie. Rafael usiadł naprzeciwko, kładąc medalion na stole.

– Wiesz, co to jest?

Valmar uniósł brwi. – Znam herb. Ród zdradził mnie pół wieku temu. Myślałem, że wymarli. Widzę, że nie.

– To należało do mojej matki.

Cisza. Ciężka jak ołów.

– Więc twoja matka miała więcej twarzy, niż pokazała światu.

Rafael wbił w niego wzrok. – Co to oznacza?

– Że jesteś celem. I że ktoś bardzo dobrze zna twoją przeszłość. Lepiej, niż ty sam.

Milczenie przecięło pokój jak nóż. Wreszcie Rafael westchnął.

– Więc co teraz?

Valmar spojrzał na niego z czymś, co przypominało... troskę? A może była to drapieżna czujność.

– Teraz cię chronię. Ale ty musisz mi zaufać. I przestać grać w bohatera. To nie jest bajka. To dwór. Tu kończy się iluzja, Rafael.

Rafael przygryzł wargę, czując gorący bunt. Chciał coś rzucić — jak zawsze. Ale słowa nie przyszły.

Następnego dnia rozpoczęły się przygotowania do zimowego święta, które miało być oficjalnym powitaniem nowej królowej. Rafael miał wystąpić publicznie – w ceremonialnym stroju, przy boku Valmara. Każdy ruch był ćwiczony, każdy gest mierzony.

– Jeśli spojrzysz na nich zbyt długo, uznają to za wyzwanie – mówił Lior. – Jeśli za krótko, uznają za pogardę. Patrz pewnie. Ale nie za pewnie.

Rafael parsknął.

– Brzmi, jakby wszystko było niewłaściwe.

– Tak właśnie działa dwór.

Kiedy nadeszła pora, Rafael czuł, że jego ciało zdradza go w każdej sekundzie. Koszula z wysokim kołnierzem, peleryna z czarnego aksamitu, srebrny herb Północy przypięty do ramienia. Wyglądał jak królewski małżonek. Czuł się jak przynęta.

W sali balowej, oświetlonej tysiącami świec, tłum wiwatował, choć nie do końca z serca. Wśród gratulacji, fałszywych uśmiechów i toastów, Rafael poczuł, że jest z każdej strony osaczony. A potem, spośród tłumu, zobaczył twarz. Twarz, która należała do strażnika jego pałacu z dzieciństwa. Kogoś, kto zginął w ucieczce jego rodziców.

Ale on tam był. I patrzył na Rafaela z nienawiścią.

Rafael zamarł.

– Ktoś tu nie powinien być – powiedział do Valmara cicho.

Król natychmiast zareagował. Dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku.

– Prowadź wzrokiem. Nie odwracaj się. Widzisz go?

– Tak. Czerwony płaszcz, przy drugim filarze.

Valmar skinął głową. Sygnał był tak subtelny, że tylko najczujniejsi go zauważyli. Trzy sylwetki oderwały się z cienia. Rafaela otoczyła straż.

Zamach nie doszedł do skutku.

Ale tego wieczoru Rafael spał ze sztyletem pod poduszką. I ze świadomością, że nie był już tylko pionkiem w grze. Był kartą. Kartą, którą wszyscy próbowali zagrać.

I jak każda karta — mógł zostać spalony.

 

 

poniedziałek, 30 czerwca 2025

Małe Opóźnienie

 Hey Miśki <3 Wybaczcie opóźnienie ale sesja na studiach dała mi w kość.  Na szczęście już

 koniec i do końca tygodnia powinien pojawić się rozdział. Także jestem, nie zniknęłam <3 

W międzyczasie polecam do przeczytania. Ja jestem poskładana @_@ 


https://bato.si/title/132090-kill-my-love-team-hazama




czwartek, 12 czerwca 2025

Książę w Ramionach Mroku 4

 

Rozdział specjalnie dla " Zośki" - Dziękuję za komentarz, mój pierwszy od wielu lat, aż chce się pisać <3 Lovki 

~ Maru ~


Rozdział 4 – Pakt Krwi

Zamek tętnił milczącą aktywnością. Korytarze, zwykle chłodne i spokojne, dziś ożyły stukotem obcasów, szelestem tkanin i głuchymi rozmowami. Rafael stał nieruchomo przy oknie swej komnaty, obserwując, jak śnieg powoli osiada na parapecie. Było wcześnie rano, a niebo miało barwę szarego srebra. Niebo jak lustro, w którym nie widać twarzy.

Z tylnego pokoju dochodziły odgłosy Lady Maerys i służek szykujących suknię ślubną. Lior, mimo niewyspania, uwijał się, upewniając się, że wszystko jest zgodne z rytuałem. Rafael czuł się jak ofiara prowadzona na rzeź. Wiedział, że nie ma już odwrotu.

Nie miał złudzeń. Ślub z Valmarem nie był wyborem — był transakcją. Ceremonią zrodzoną z oszustwa, która z każdą godziną coraz bardziej zacieśniała mu pętlę na szyi.

– Rafaelu – głos Maerys był chłodny, lecz pozbawiony drwiny. – Czas.

Odwrócił się wolno. Jego suknia była gotowa: srebrzysta, z wysokim kołnierzem, haftowana nitkami przypominającymi zamarznięte gałęzie. Welon jak pajęczyna. Gorset zaciśnięty tak mocno, że ledwo mógł oddychać. Ubrany nie jak księżniczka — jak ofiara, która ma błyszczeć, zanim spłonie.

Lady Maerys poprowadziła go przez komnaty. Milczał, czując na sobie spojrzenia strażników. Niektórzy rozpoznali w nim chłopaka, nie dziewczynę — widział to w ich oczach. Ale nikt nie powiedział ani słowa.

Wielka Kaplica była przystrojona jak krypta bogów. Ściany z czarnego kamienia, ołtarz wykuty z jednej bryły obsydianu. Setki świec. Goście — milczący, lodowaci, z wyrazami obojętności lub ciekawości. Wampiry. Arystokracja Północy.

Na końcu głównej nawy stał on.

Valmar.

Ubrany w czarne szaty ceremonialne, haftowane srebrem. Miał na sobie pelerynę z białych futer. I te oczy — chłodne, czerwone, pewne. Stał prosto, jakby znał wynik tej gry od początku.

Rafael szedł do ołtarza, krok po kroku, z podniesioną głową. Każdy krok był zaprzeczeniem paniki. Każdy krok był decyzją, by nie dać się złamać.

Gdy stanął przed Valmarem, ten ujął jego dłoń. Nie było słów miłości, nie było czułości. Tylko chłodny dotyk i spojrzenie, które przeszywało do kości.

Starszy kapłan, w szacie z krwawnika, rozpoczął rytuał. Mówił w języku, którego Rafael nie znał. Mroczna mowa Północy, przypominająca jęk wiatru i skrzypienie drewna. Valmar powtarzał każde słowo, nie odrywając wzroku od Rafaela.

Na znak kapłana oboje podali dłonie. Ostrze przecięło skórę. Ich krew zmieszała się w misie z czarnego szkła. Symbol więzi. Symbol ofiary.

– Krew za krew. Imię za imię. Serce za władzę. – Kapłan podniósł ręce. – Niech ta przysięga zostanie przypieczętowana.

Valmar pochylił się i złożył pocałunek na ustach Rafaela. Lodowaty. Twardy. Niezaprzeczalny.

Goście wstali. Zamek zadrżał w posadach. Ceremonia została zakończona. Rafael był teraz... jego.

Nie pamiętał drogi do komnat królewskich. Wszystko było rozmazane: szelest sukni, chrzęst śniegu pod butami, niewypowiedziane gratulacje.

W środku czekała kąpiel. Ciepła. Ziołowa. Służki odeszły bez słowa. Rafael usiadł w wodzie, czując, jak wraca do siebie. Lior podał mu jedwabną koszulę do snu.

– Czy on... – zaczął Lior.

– Nie wiem. – Rafael spojrzał na swe odbicie w wodzie. – Ale jeśli dziś umrę, chcę przynajmniej stawić temu czoła na własnych warunkach.

Kiedy Valmar wszedł do komnaty, nie miał na sobie ceremonialnej szaty. Miał ciemną koszulę, rozpiętą przy szyi. Jego włosy były rozpuszczone. Wyglądał... niebezpiecznie spokojnie.

– Więc to już – powiedział jakby sam do siebie Rafael.

– Nie mam nic do zaoferowania. Nie mam więcej sekretów. Wiesz, kim jestem. Nie zyskasz nic mając mnie za żonę - patrzy wampirowi prosto w oczy.

Valmar podszedł do niego i zatrzymał się tuż obok.

– Wiem kim jesteś. I właśnie dlatego cię wybrałem. - powiedział spokojnie mężczyzna dotykając dłonią policzka chłopaka.

Rafael spojrzał w górę.

– Nie chcesz księżniczki. Chcesz wojownika. - powiedział niepewnie. Nie wiedział czy nadawał się na cokolwiek.

- I dobrze. Nie potrzebuje dobrej żony, a psotnego i niedobrego męża- można było zauważyć cień uśmiechu na ustach mężczyzny.

Valmar przejechał dłonią z policzka na jego szyję – I jeśli tego nie zniszczysz... może nawet staniesz się kimś kto mnie zrozumie. 

Milczeli długo. Wreszcie Rafael zrobił krok w tył. Podszedł do łoża i usiadł na jego krawędzi. Widać było jego niepewność i brak doświadczenia. Stresował  się. Chciał powiedzieć Nie jestem doświadczony... Jestem ... ale nie był  w stanie wydobyć z siebie głosu. - Należę do Ciebie - podniósł wzrok na mężczyznę.

Valmar był przy nim w jednej chwili. Dotyk wampira był jak chłód stali. Powolny. Dokładny. Jakby chciał nauczyć się jego ciała na pamięć.

Rafael nie walczył. Nie uciekał. Nie tym razem.

Noc była długa. Cicha. I o wiele mniej brutalna, niż się obawiał.

O świcie Valmar już nie spał. Leżał obok, wpatrzony w Rafaela.

– Twoi rodzice cię zdradzili – powiedział cicho. – Ale ja nie zamierzam.

Rafael odwrócił wzrok.

– Dlaczego?

Valmar ujął jego dłoń.

– Bo pierwszy raz od stu lat... coś mnie obchodzi.

I Rafael wiedział, że właśnie zaczęła się nowa gra. O wiele bardziej niebezpieczna.

Gra, w której to on miał zostać królową cieni.



< Nie martwcie się. Scena nocy poślubnej pojawi się dokładnie opisana w kolejnym rozdziale > <3 

Wasza Maru <3

niedziela, 8 czerwca 2025

Książę w Ramionach Mroku 3

 

Rozdział 3 – Ślubne Cienie

Zamek Północy był jak zamrożony sen.

Już z zewnątrz wyglądał jak ostrze wbite w ziemię: wysoki, ciemny, nieprzystępny. Kamienne mury miały barwę popiołu i żelaza, gdzieniegdzie przerastane były dzikimi, czarnymi pnączami, które wyglądały jakby same broniły twierdzy. Baszty sięgały nieba, a ich smukłe czubki ginęły we mgle, jakby sam zamek nie miał końca. Rafaela przejęło zimno — nie tylko fizyczne. To było coś głębszego. Coś, co wciskało się pod skórę i osiadało na kręgosłupie jak śliska, niepokojąca wilgoć.

Kiedy wszedł do środka, uderzył go zapach kamienia, świec i starej krwi. Podłogi były z czarnego marmuru, lśniące, jakby co dzień były szorowane łzami służących. Na ścianach wisiały gobeliny przedstawiające sceny bitew i polowań — brutalnych, krwawych, realistycznych. Nie było tu miejsca na subtelność. Zamek Północy nie potrzebował udawać, że zna łagodność.

Wielka Sala, do której go wprowadzono, miała sufit tak wysoko, że głos strażnika niósł się echem, jakby przemawiał do samych bogów. Tam właśnie pierwszy raz spojrzał w oczy Valmarowi — i od tej chwili nie mógł ich zapomnieć.

Valmar był potworem. Ale nie takim, jakiego opisywały dziecięce bajki. Nie był ohydny. Nie był dziki. Był piękny. W ten zimny, surowy sposób, który potrafił łamać wolę. Skóra bladobiała, niemal przezroczysta. Włosy ciemne, opadające falami na ramiona. Twarz rzeźbiona jak z marmuru. Ale to oczy były najgorsze. Czerwone jak świeża krew, ale spokojne. Obserwujące. Myślące.

Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Rafael poczuł... coś. Nie strach. Nie pożądanie. Coś pośrodku. Jakby napięcie między dwiema szklanymi taflami. Jakby jego ciało nie wiedziało, czy chce uciekać, czy walczyć.

Valmar nic nie powiedział, poza tym jednym zdaniem: „Będziesz interesującą małżonką.”

A potem odszedł. Tak po prostu. Jakby Rafael był już częścią zamku. Czymś nieuniknionym.

Zanim zdążył się otrząsnąć, zaprowadzono go do komnat. Były duże, przestronne... i zimne. Nawet ogień w kominku nie potrafił ogrzać tych ścian. Meble były masywne, ciężkie, rzeźbione z czarnego drewna. Na łóżku czekała narzuta z wilczych skór. Na stole — posiłek, który wyglądał bardziej jak wystawa niż coś do jedzenia.

Rafael usiadł na parapecie, wpatrzony w spowite śniegiem góry. Lior wszedł cicho i zamknął drzwi za sobą.

– Żyjesz?

– Jeszcze.

– To dobrze. Bo musimy przetrwać dwa dni do ślubu.

Rafael prychnął.

– Dwa dni. Jakby to coś zmieniało.

Lior usiadł obok. W dłoniach miał lniany pakunek — wewnątrz suknię ślubną. Delikatna, srebrna koronka błyszczała jak zamarznięta pajęczyna.

– Wiesz, że nie możemy uciec.

– Wiem.

– Wiesz, że on się domyśla?

Rafael zamilkł.

– Tak — szepnął. — Ale z jakiegoś powodu... jeszcze mnie nie zabił.

Lior spojrzał mu w oczy.

– Może chce się upewnić. Może czeka. A może... ma inne plany.

Rafael przesunął dłonią po marmurowym parapecie.

– Nie wiem, czego chce. Ale wiem, że jeśli mam przeżyć, muszę grać lepiej niż on.

I właśnie wtedy, gdy zamek znów pogrążył się w ciszy, rozległo się pukanie do drzwi.

Nadszedł ktoś, kto miał rozpocząć przygotowania do ślubu.

W progu stanęła kobieta o nienagannej postawie i ostrych rysach twarzy. Miała na sobie ciężką suknię z aksamitnego granatu i srebrny diadem z herbem Północy. U jej boku zwisał zawinięty rulon papieru i malutki piórnik. Podeszła do Rafaela jak generał do nowego rekruta.

– Jestem Lady Maerys. Nadzoruję ceremonię i etykietę. Od teraz jesteś moją odpowiedzialnością. – Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. – Zaczniemy od nauki postawy. Później dykcja i etykieta uczt. Musisz wiedzieć, jak oddychać, jeść, tańczyć i klęczeć — jak księżniczka.

– Potrafię już kląć jak książę — odparł sucho Rafael.

Lady Maerys zmrużyła oczy.

– Tego ci nie będzie wolno robić. Nie tu.

Zajęcia trwały do zmierzchu. Rafaela uczono chodzić w szpilkach, siedzieć z gracją, kontrolować ton głosu. Było to upokarzające. Fizycznie bolesne. Psychicznie wyczerpujące.

Wieczorem zemdlał z wyczerpania, nie przebrawszy się nawet z sukni próbnej. Lior przykrył go kocem i zgasił świece.

Nazajutrz miała odbyć się próba ceremonii w Wielkiej Kaplicy.

A pojutrze — ślub.

Dzień drugi. Rafael zbudził się wcześnie, zanim w ogóle służba zaczęła krzątać się po korytarzach. Czuł, że coś się zmieniło w powietrzu — jakby kamienie zamku same zamarły, czekając. Włożył ciemny, wełniany płaszcz narzucony na koszulę i wyszedł, zostawiając Liora pogrążonego jeszcze we śnie.

Schodził po schodach bez słowa, mijając strażników z czerwonymi oczami, którzy nie ruszyli się ani o milimetr. Zamek nie był pusty — był czujny. Niewielkie dźwięki, trzaski drewna, ciche szmery zza zamkniętych drzwi... Każdy z nich był ostrzeżeniem.

Dotarł do ogrodu zimowego. Ku jego zaskoczeniu, wśród oszronionych szklarni i zamarzniętych fontann, stał Valmar.

Rafael zamarł, ale nie uciekł. Powoli zbliżył się, nie spuszczając z niego wzroku.

Valmar nie odwrócił się od razu. Stał z dłońmi splecionymi za plecami, w czarnym płaszczu z futrem, jak król w swoim naturalnym środowisku.

– Wiesz, że wampiry nie potrzebują snu — powiedział w końcu.

– To wyjaśnia, czemu jesteś tak wkurzająco opanowany.

Valmar parsknął cicho. To nie był śmiech — raczej coś jak mruknięcie, które mogło znaczyć wszystko.

– Obserwuję cię.

– Wiem.

– I wiem, że nie jesteś tym, za kogo się podajesz.

Rafael uniósł głowę. Serce mu zamarło, ale twarz pozostała nieporuszona.

– Jestem tym, kogo dostałeś.

Valmar odwrócił się do niego. Te oczy. Te cholerne oczy. Jakby mogły sięgnąć aż pod skórę, aż do myśli, których Rafael jeszcze sam nie zdążył ułożyć.

– Jesteś dobrym kłamcą. Ale nie jesteś kobietą. Ani księżniczką.

Cisza między nimi była jak napięta cięciwa. Każdy dźwięk, każdy oddech wydawał się zbyt głośny.

– Więc czemu jeszcze żyję?

Valmar zbliżył się. Każdy jego krok był miękki, jakby unosił się nad ziemią.

– Bo jestem ciekaw. – Jego głos był szeptem, z tym lodowatym tonem, który przyprawiał o dreszcze. – Bo chociaż zdradziłeś mnie zanim mnie poznałeś...

Zatrzymał się centymetry przed nim.

– ...wciąż chcę cię poślubić.

Rafael przełknął ślinę. Jego ciało zadrżało, nie z chłodu, ale z czegoś bardziej pierwotnego. Valmar nie musiał krzyczeć. W jego obecności świat sam milknął.

– A po ślubie? – zapytał.

– Będziesz mój. – Valmar pochylił się lekko. – Na każdy możliwy sposób.

Rafael zrobił krok w tył, ale jego ciało nie chciało uciekać. Coś w nim — coś, czego nienawidził — zamarło, czekając.

Valmar spojrzał mu w oczy raz jeszcze, a potem po prostu odszedł, jakby nigdy go tam nie było.

Tego dnia przygotowania osiągnęły apogeum. Lady Maerys przyniosła księgę rytuałów, suknie próbne, próbki win i listę gości. Rafael spędził godziny na nauce gestów ceremonialnych, słów przysięgi i tego, jak składać pocałunek na dłoni monarchy bez okazywania strachu.

– Jeśli nie zadrżysz, przeżyjesz – powiedziała sucho. – Może nawet cię polubi.

Rafael miał ochotę powiedzieć, że już go polubił, i że to właśnie go przerażało najbardziej.

Wieczorem Lior wcisnął mu w rękę srebrny sztylet.

– Tylko na wszelki wypadek.

– Na co?

– Na to, że nie wszystko idzie według planu.

Rafael schował broń pod fałdami sukni. Czuł jej chłód przy biodrze — jak jedyny pewny sojusznik w miejscu pełnym cieni.

Ślub miał się odbyć o północy, za dwa dni. Księżyc był już w pełni.

A Valmar... Valmar obserwował z mroku. I czekał.