czwartek, 23 października 2025

Książę w Ramionach Mroku 11

Jakoś tak trochę się rozpisałam. Jakoś żeby nie myśleć o tym, że leżę z gorączką i umieram jakoś zabrałam się za pisanie dalej. Jakoś mnie naszło, żeby wstawić dwa rozdziały dzisiaj. Cieszycie się? xD
Co do nowego opowiadania - na pewno się pojawi. 
Kiedy? Nie mam zielonego pojęcia xD ale jeszcze w tym roku :D 
Miłego czytania <3 

PS. Jeśli podobają wam się moje opowiadania - polećcie znajomym. 

Blog " Śnij o mnie" - https://marulove20.blogspot.com/   powstał z kilku powodów. Najważniejszym było jednak to, by uciec od problemów i zanurzyć się w świecie, gdzie moje zdanie się liczy. 
 Wiem, że moje początki nie były zbyt udane i robiłam i dalej robię wiele błędów - mam w planach poprawić stare opowiadania ale to gdy życie się odrobinę uspokoi. <3 

Ok koniec xD Przez tą chorobę zrobiłam się zbyt ckliwa xD
 

Wasza ~ Maru~


Rozdział 11 – "Płomień i Echo"

Zamek trwał w milczeniu, lecz nie było to już to samo milczenie, co przedtem. Po wydarzeniach w oranżerii, po krwi na marmurowej posadzce i pocałunku, którego nie dało się już cofnąć, każdy zakątek zamku zdawał się obserwować Rafaela i Valmara z zapartym tchem.

Rafael obudził się w łóżku Valmara. Nie w swoim, nie w komnacie, gdzie światło było zawsze zbyt zimne, a poduszki pachniały zbyt obco. Tu pachniało skórą, ziołami i czymś jeszcze. Czymś... ciepłym. Prawie bezpiecznym.

Valmar siedział przy ogniu, ubrany tylko w ciemne spodnie i lnianą koszulę. Jego plecy były napięte, a w rękach obracał kielich wina. Nie pił. Po prostu trzymał go, jakby wino mogło odpowiedzieć na pytania, których nie wypowiedział.

– Nie śpisz już? – zapytał Rafael cicho.

Król nie odwrócił się. – Ty też nie.

Rafael usiadł, przytrzymując koc na ramionach. – Myślisz o Malderze?

– Myślę o wszystkim. I o Tobie.

Rafael poczuł, że serce znów mu przyspiesza. Wczoraj… wszystko się zmieniło. Jego ciało pamiętało każdy dotyk, każde westchnienie, każdy moment, gdy przestał walczyć i po prostu był.

Ale dziś...

– Nie wiem, co to było – powiedział szczerze. – Ale nie żałuję.

Valmar spojrzał na niego przez ramię. W jego oczach nie było chęci dominacji. Tylko zmęczenie. I coś jeszcze. Coś, co można było nazwać uczuciem.

– To dopiero początek, Rafael. A każdy początek niesie ze sobą ogień.

Nazajutrz w zamku zapanowała atmosfera oczekiwania. Po ataku w oranżerii i egzekucji Maldera, wieść o prawdziwej tożsamości Rafaela rozniosła się szybko. Nikt już nie śmiał szeptać. Teraz patrzyli mu w twarz. Z ciekawością. Z niepokojem. Z kalkulacją.

Lior nie opuszczał go na krok, Rafael był nie tylko jego Panem, ale też przyjacielem, którego miał zamiar bronić za cenę nawet własnego życia. Jednak trudno było mu się skupić w towarzystwie Dowódcy Straży. Ich spojrzenia coraz częściej się krzyżowały. To było niebezpieczne ! I zdecydowanie nie potrzebne w tym momencie, dlatego traktował Gavriel’a chłodno i z dystansem starając nie patrzeć się na te napięte mięśnie i rozbrajający uśmiech. Miał ważniejsze rzeczy na głowie – bezpieczeństwo Rafael’a.

Rafael spędził większość dnia w bibliotece. Razem z Valmarem i Liorem badali dawne mapy, zapiski, dzienniki. Słowa jego matki, zapisane w pamiętniku, nie dawały spokoju.

– "Nie każda krew zasługuje na lojalność" – powtórzył cicho Rafael. – Myślisz, że miała na myśli kogoś konkretnego?

Valmar skinął głową. – Królową z Południa. Ale może kogoś jeszcze. Kogoś bliżej. Może nawet mojego ojca.

Rafael spojrzał na niego z zaskoczeniem. – Myślisz, że twój ojciec zdradził twoją matkę?

– Myślę, że nie ma żadnych świętych w tej historii.

Cisza, która zapadła, była ciężka. Każdy z nich wiedział, że to dopiero początek.

I że nie tylko przeszłość jest niebezpieczna.

Wieczorem odbyła się narada zamknięta. Tym razem tylko Valmar, Rafael, Lior i Gavriel.

– Zidentyfikowaliśmy listy łączników Maldera – powiedział Lior. – Trzech z nich nadal przebywa na terenie zamku. Dwóch uciekło. Jeden prawdopodobnie ukrywa się w Dolnym Skrzydle.

Gavriel rozwinął mapę zamku. – Dolne Skrzydło to stare korytarze. Dawno nieużywane, ale z sekretami. Mógłby się tam ukrywać przez tygodnie.

Valmar zmrużył oczy. – Wpuśćcie go tam. Ale tylko do jutra. Potem zamkniemy wszystkie przejścia.

Rafael, który dotychczas milczał, odezwał się nagle. – A jeśli w Dolnym Skrzydle jest coś więcej? Coś, czego Malder szukał? Coś, co było ważniejsze niż tylko zabicie mnie?

Valmar spojrzał na niego z uwagą. – Jak co?

– Nie wiem. Ale... moja matka wspomniała o "kluczu". Może to nie byłem ja. Może to coś, co zostawiła.

W nocy Rafael nie mógł spać. Znowu. Siedział w komnacie Valmara, owinięty w pled, z lampą obok siebie. Valmar przyszedł późno, ubrany jeszcze w zbroję, z twarzą zmęczoną.

Usiadł obok niego i zdjął rękawice.

– Myślisz, że znów będą próbować cię skrzywdzić? – spytał cicho.

Rafael nie odpowiedział od razu. Potem skinął głową. – Tak. Ale tym razem... jestem gotowy.

Valmar uśmiechnął się lekko. – I to mnie przeraża.

Chłopak spojrzał na niego pytająco.

Król nachylił się i dotknął jego ust palcami. – Bo jeśli jesteś gotowy, znaczy, że możesz odejść.

Rafael ucałował jego dłoń. – Ale na razie jestem tutaj.

I tej nocy znów nie byli sami.

O świcie ruszyli do Dolnego Skrzydła. Lior, Rafael, Gavriel i dwóch ludzi zaufanych przez króla. Mroczne korytarze pachniały kurzem i starym kamieniem. Pochodnie rzucały niepokojące cienie.

Na jednym z murów, ledwo widoczne, były wyryte symbole. Świece, miecze, kręgi. Magia? Ostrzeżenie? Rafael dotknął jednego palcem i poczuł lekkie mrowienie.

– Co to?

Lior zmarszczył brwi. – Znak starej Straży Kręgu. Twoja matka była jednym z ich ostatnich członków.

W głębi znaleźli drzwi. Ukryte. Zamknięte na zamek, którego nikt nie umiał otworzyć.

Dopiero gdy Rafael zbliżył dłoń, mechanizm zaskoczył.

Drzwi otwarły się z łoskotem.

Za nimi nie była pustka.

Była komnata.

Pełna ksiąg, map, pieczęci. I w samym jej centrum – krzesło. Tron. Ale nie taki jak w sali królewskiej.

Ten był starszy. Świetlisty. I czekał.

Valmar spojrzał na Rafaela.

– To nie jest tylko historia. To twoje dziedzictwo.

Rafael zrobił krok w przód.

I usiadł.

Gdy Rafael usiadł na tronie, nie było fanfar. Nie było wiwatów. Tylko cisza – ciężka, zawieszona w powietrzu niczym zapomniana modlitwa. Pochodnie migotały, rzucając na ściany długie, nierealne cienie. Lior i Gavriel stali w bezruchu, jakby zamarli w czasie. Nawet Valmar zamilkł, jakby sam nie wiedział, czy właśnie oddał władzę, czy otworzył drzwi do piekła.

Tron, choć pokryty kurzem i mchem, nie był zimny. Pod palcami Rafaela drewno pulsowało ciepłem – życiem. Zbyt starym, by było ludzkie.

– Czujesz to? – zapytał cicho Valmar, podchodząc bliżej.

– Jakby coś mnie... przyzywało – odpowiedział Rafael, nie odrywając wzroku od zagłębień w podłokietnikach. – Jakby to miejsce mnie znało.

Lior ukląkł przy jednym z regałów. – To nie tylko archiwum. To sanktuarium. Twoja matka musiała tu być. Zostawiła ślady.

Gavriel odsunął ciężką zasłonę z jednej ze ścian. Odsłonił fresk – zniszczony, ale nadal czytelny. Postać kobiety, otoczona przez płomienie i wilki. W jednej dłoni trzymała berło, w drugiej – małe dziecko.

– To ona – wyszeptał Rafael. – Moja matka.

Valmar skinął głową. – A to...

– To ja.

W tamtej chwili Rafael poczuł, jak coś pęka. Jakby linie jego ciała i historii, krwi i pamięci, w końcu się zeszły. Jakby mógł odetchnąć jako ktoś pełny – nie jako podrzutek, nie jako ofiara, nie jako maskarada. Ale jako Rafael. Dziedzic ognia.

– Musimy zabezpieczyć to miejsce – powiedział Valmar, podchodząc do drzwi. – Jeśli ktokolwiek jeszcze wie o jego istnieniu, będzie próbował je zniszczyć.

– Albo użyć – dodał Lior.

Gavriel spojrzał na Rafaela. – Ty musisz zdecydować, co zrobimy dalej. Już nie jesteś tylko dziedzicem. Jesteś spadkobiercą tajemnicy, której wielu się boi.

Rafael skinął głową. – Najpierw musimy wiedzieć, co dokładnie zostawiła. A potem... zadecydujemy, co stanie się z ogniem.

W ciągu następnych dni Dolne Skrzydło zostało odcięte od reszty zamku. Tylko Rafael, Valmar, Lior i wybrani badacze mogli tam wchodzić. Pod osłoną nocy przenoszono księgi, zabezpieczano pieczęcie i ukryte przejścia. Rafael spędzał godziny w samotności, przeglądając zapisy jego matki, szukając kluczy, wzorców, sekretów. Z każdą przeczytaną stroną, z każdym odkrytym symbolem, jego świadomość rosła. I odpowiedzialność również.

Jednej nocy, gdy zapalił świecę przy starym pulpicie, zauważył inny dziennik – nie matki, lecz... jego ojca. Tego nigdy wcześniej nie widział. Zadrżał, sięgając po oprawiony w skórę tom.

Pierwsze słowa były zapisane mocnym, ale starannie prowadzonym pismem:

„Jeśli to czytasz, Rafael, to znaczy, że jesteś już gotów. Że płomień nie tylko cię nie spalił – ale stał się twoim sojusznikiem.”

Chłopak wciągnął gwałtownie powietrze. To był list. Do niego. Od mężczyzny, który powinien go chronić – a jednak go nie znał. Z trudem przełykał słowa:

„Wiedziałem, że cię zabiorą. Wiedziałem, że moja krew nie wystarczy, by cię ochronić. Ale twoja matka... ona wierzyła w przyszłość, którą ja już uznałem za straconą. Jeśli przetrwałeś – to dzięki niej. A jeśli chcesz znać prawdę... musisz ją sobie wywalczyć. Bo ten świat nie odda niczego dobrowolnie.”

Rafael opuścił dziennik na kolana. Palce drżały. – Tata... – wyszeptał.

I po raz pierwszy nie czuł się całkowicie sam.

Nazajutrz Rafael obudził się przed świtem. Nie spał wiele – myśli wciąż krążyły wokół dziennika jego ojca. Słowa, które przeczytał, odżyły w nim jak nowa krew, ale z tą siłą przyszło także zwątpienie. Jak ufać pamięci mężczyzny, którego twarzy nie potrafił sobie przypomnieć?

Zamkowe korytarze były jeszcze puste, gdy wymknął się do oranżerii. Tam, gdzie niemal zginął, teraz znajdował ciszę. Wdychał chłodne powietrze nasycone wilgocią i zapachem cytrusów. W świetle poranka szklane ściany oranżerii odbijały jego sylwetkę wielokrotnie – jakby każde odbicie przedstawiało innego Rafaela. Przeszłość. Maskę. Chłopca, który wreszcie mówił własnym głosem.

Valmar znalazł go tam godzinę później. Nie powiedział nic od razu. Usiadł obok, na kamiennej ławie. Ich ramiona zetknęły się mimochodem.

– Nie spałeś – stwierdził.

– Nie chciałem – odpowiedział Rafael cicho. – Bałem się, że znowu zobaczę siebie... sprzed tego wszystkiego.

– A co widzisz teraz?

– Kogoś, kto nie wie, czy ma siłę zostać tym, kim go uczyniono.

Valmar przez chwilę milczał.

– Siłę nie mierzy się tym, ile uniesiesz. Ale tym, czego nie pozwolisz sobie odebrać – powiedział w końcu. – A ty... przetrwałeś próbę, której wielu nie przeżyło.

Rafael spojrzał na niego kątem oka. W świetle poranka król wydawał się mniej... potworem. Więcej mężczyzną. Wciąż potężny. Ale nie odległy.

– Gavriel zbadał pieczęcie z Dolnego Skrzydła – powiedział Valmar, zmieniając temat. – Jest jedna... która nie pochodzi z tego królestwa.

Rafael uniósł brwi. – Skąd?

– Ze Wschodu. Z kraju, którego symbolem był ogień z ludzkimi skrzydłami. Podobny pojawiał się w snach twojej matki.

– Sny?

– Miała dar. Pół-widzenie. Przyszłości niepewnej, ale możliwej. Widzisz... to dziedziczne.

Rafael zamarł. – Ty chcesz powiedzieć, że ja...

Valmar pokiwał głową. – Już ci się to śniło, prawda? Krwawy dziedziniec. Ogień, który nie pali. Dziecko z pustymi oczami.

Rafael przełknął ślinę. – Skąd wiesz?

– Bo to samo widziała twoja matka.

Cisza znów zapadła między nimi. Ale tym razem – pełna porozumienia.

Tego dnia Valmar zwołał kolejne tajne spotkanie. Bez straży. Bez rady. Tylko on, Rafael, Lior i Gavriel.

– Jeśli pieczęcie pochodzą ze Wschodu, to znaczy, że część naszej rady działała w porozumieniu z tamtym dworem – powiedział Gavriel. – I jeśli tak… to nie chodziło tylko o władzę.

– Chodziło o krew – dodał Rafael. – O mój ród.

– O moc, która mogła przebudzić coś większego – doprecyzował Valmar. – Twoja matka wiedziała, że jeśli zostaniesz, będą chcieli użyć cię jak broni.

– A więc uciekła – dodał Lior. – I ukryła wiedzę, której nie mogli dostać.

Rafael spojrzał na nich wszystkich po kolei.

– Ale teraz ją mamy. I oni też to wiedzą.

Valmar skinął głową. – Dlatego nie możemy już tylko bronić zamku. Musimy wyjść im naprzeciw.

Rafael pochylił się nad mapą rozłożoną na stole. Zaznaczono na niej trzy punkty – Zamek Wschodni, Wieżę Krwi i zatopione ruiny pod Lodową Przełęczą.

– Tam są pozostałości starych więzi – wyjaśnił Gavriel. – Rytuałów. Pieczęci, które mogą aktywować to, co zapisane w twojej krwi.

– Więc to nie tylko tajemnica – powiedział Rafael. – To broń.

– Albo wybawienie – szepnął Valmar. – Zależy, kto ją użyje.

Rafael spojrzał mu prosto w oczy.

– A jeśli to ja?

Król nie odpowiedział od razu. Dopiero po dłuższej chwili powiedział:

– Wtedy trzeba będzie cię chronić... przed wszystkimi.

Książę w Ramionach Mroku 10 część 3 i 4

 Hey, 

zapraszam do czytania dalszej części wielkich intryg i niebezpieczeństw, które czyhają za rogiem... 

Chodzi mi po głowie pomysł na nowe opowiadanie, a może nawet dwa? xD

Dzisiaj krótko ale wybaczcie - Maru się trochę pochorowała. 
|Miłego czytanie <3 


Rozdział 10 Część III – W pułapce szkła i cienia

Zamek spał, ale Rafael nie mógł.

Oranżeria znajdowała się na uboczu, za starymi murami wewnętrznymi, gdzie drzewa cytrusowe rosły pod szkłem i czuwającym ciepłem alchemicznych lamp. O tej porze roku pachniało tam tylko kurzem, zbutwiałą ziemią i rdzą.

Rafael szedł sam — przynajmniej na pozór. Lior i dwóch zaufanych ludzi Valmara szli kilka kroków w tyle, ukryci w cieniu. Taki był układ. Rafael miał wyglądać jak sam. Bezbronni są bardziej interesujący.

Przy wejściu do oranżerii nie było nikogo.

– Spokojnie – szepnął sam do siebie. – Wejść, wysłuchać, wyjść.

Pchnął drzwi.

Wnętrze oranżerii było duszne mimo chłodu na zewnątrz. Para unosiła się z wilgotnych szyb, a światło latarni rzucało złamane odbicia na białe kafelki podłogi.

Na środku stał on.

Lord Malder.

Sam.

– Przyszedłeś – odezwał się cicho. – Nie spodziewałem się, że Valmar pozwoli.

Rafael zacisnął dłonie.

– Jeśli masz coś do powiedzenia, mów. Nie lubię grać w kotka i myszkę.

Malder zaśmiał się bez humoru. – Ty? A przecież twoje życie to jedna wielka maskarada. Przebrana panna młoda. Książę, który nawet nie zna nazwisk tych, których podejrzewa o zdradę.

– Mimo to wiesz, że mnie się boisz.

– Nie ciebie. Tego, co możesz obudzić – powiedział Lord, stawiając krok w jego stronę. – Widziałem, jak na ciebie patrzy. Myśli, że jesteś inny. Czysty. Ale ty jesteś tylko pionkiem.

Rafael cofnął się o krok.

Wtedy za jego plecami drzwi trzasnęły. Zgasły lampy.

– Co… – Rafael odwrócił się, ale już było za późno.

Z cienia wybiegły dwie postacie. Zakapturzone, szybkie. Zbyt szybkie jak na ludzi.

Jeden z nich sięgnął po szmatę nasączoną czymś o drażniącym zapachu. Rafael próbował krzyknąć, ale dłoń zakryła mu usta.

I wtedy…

TRZASK.

Z hukiem rozpadło się jedno z okien oranżerii.

Do środka wpadł cień.

Nie cień. Król.

Valmar.

Jego oczy błyszczały czerwienią.

Jego ryk rozerwał noc.

I nikt, absolutnie nikt, nie miał już wątpliwości — kto tu jest bestią.

 

Rozdzial 10 Część IV – Smak krwi i milczenia

W oranżerii panowała cisza.

A potem – chaos.

Valmar nie upadł z nieba. On je rozdarł.

Wpadł przez szklany dach, jak cień o oczach płonących jak rubiny. Dwaj napastnicy nie mieli szans. Pierwszego powalił jednym ruchem – siła ciosu sprawiła, że mężczyzna uderzył głową o marmurowy stół i osunął się bez życia. Drugiego Valmar chwycił za gardło i rzucił o ścianę.

Rafael dyszał, skulony, z plamami krwi na szacie. Patrzył. Nie krzyczał.

Valmar się odwrócił. Zbliżył się do Maldera, który nie zdążył uciec. Krew z jego wargi mieszała się ze strachem w oczach.

– Chciałeś go zabrać? – syknął Valmar, a jego głos przypominał warkot. – Zniszczyć, zanim stanie się kimś?

Malder nie odpowiedział. Nie zdążył.

Zęby króla błysnęły tylko przez sekundę. Potem wszystko zniknęło w krwi.

……………………

Rafael siedział na krawędzi łóżka. Ramiona miał otulone ciemnym płaszczem Valmara. Ręce drżały. Nie od strachu. Od szoku.

Król kucał przed nim, bez zbroi, bez dystansu.

– Nie powinieneś tam iść sam – powiedział w końcu.

Rafael uniósł na niego wzrok. – Musiałem.

Valmar skinął głową. Po chwili dodał: – Gdybym się spóźnił...

– Ale się nie spóźniłeś.

Cisza. Tylko trzask ognia w kominku.

Rafael przesunął się bliżej. Jego dłonie opadły na uda króla. Szukał czegoś. Może kontaktu. Może odpowiedzi.

Valmar nie cofnął się. Jego palce dotknęły karku Rafaela. Skóra chłopaka zadrżała.

Pocałunek był niespodziewany. Nieplanowany.

Ale nie niechciany.

Usta Valmara znalazły się na ustach Rafaela jakby znały je od zawsze. Chłopak zamarł na moment, ale potem odwzajemnił ten gest – całym sobą. Ręce zsunęły się z ramion, palce zacisnęły się na koszuli króla.

Nie rozmawiali. Ciała powiedziały wszystko.

Kiedy oderwali się od siebie, Rafael opadł na pierś Valmara. Wreszcie spokojny.

– Jesteś zimny – szepnął.

– Jestem wampirem.

– Ale nie dzisiaj.

Valmar objął go ciasno.

Za oknem, w ciemności, kolejne cienie zbierały się na murach.

Ale tej nocy — nie miały dostępu do światła.


środa, 8 października 2025

Książę w Ramionach Mroku 10 część 1 i 2

 Hey Misie ! <3  Kolejny rozdział - zapraszam do czytania i mam małe pytanko. 
Czy ciężko trafić na mój blog? Moje pytanie wynika z tego, że moja koleżanka nie mogła go nawet znaleźć wpisując dokładną nazwę w Internecie :( Może dlatego nikt prawie nie czyta? 
Dajcie mi znać jak znaleźliście tego bloga. - będę wdzięczna <3 

Wasza Maru ~ 


Rozdzial 10 – Wilki wokół stołu


Wieczór był duszny mimo śniegu za oknem. W komnatach królewskich zapłonęły wysokie świece. Valmar siedział nad mapą, a Lior stał obok niego z wyraźnym napięciem w oczach.

– Zidentyfikowałeś wszystkich obecnych w zamku tamtej nocy? – zapytał król.

– Tak, mój panie. Lord Davent, Lady Ilvena, dowódca straży i... ktoś jeszcze. Ktoś, kogo nie powinno tu być. Nazwisko zostało wymazane z listy gości sprzed lat. Ale pergamin… nie kłamie.

Valmar zmrużył oczy. – Kto?

– Lord Malder z niższego rodu zachodniego pogranicza. Jego nazwisko wraca w korespondencji twojego ojca i… królowej. Często. Zbyt często.

Valmar spojrzał w pustkę komnaty. – Zwołaj zamkniętą radę. Tylko wybrani. Bez straży, bez skrybów. I sprowadź Rafaela.

……………………..

– Mam z nimi usiąść? – Rafael patrzył na Liora jakby usłyszał żart. – Z tymi, którzy chcieliby mnie widzieć martwego?

– Dokładnie z nimi – odpowiedział Valmar. – Bo jeśli spojrzą ci w oczy i dalej będą kłamać, będziesz wiedział, kogo się bać.

Rafael milczał przez dłuższą chwilę. W końcu kiwnął głową. – Więc chodźmy. Do wilczego stołu.

 Sala była mniejsza niż ta z oficjalnej rady. Skórzane krzesła, stół w kształcie półksiężyca, z kominkiem rozpalonym do czerwoności.

Valmar zasiadł na czele. Rafael – tuż obok.

Lord Davent już tam był. Obok niego Lady Ilvena, z wiecznie splecionymi palcami i maską świętej oburzonej. Lord Malder wszedł jako ostatni — z opóźnieniem i zbyt pewnym siebie krokiem.

– Zebraliśmy się, by omówić poważne zarzuty – powiedział Valmar spokojnie. – Ktoś na tej sali pomógł w zdradzie królowej z Południa. Ktoś z tej sali wiedział, że matka Rafaela została wystawiona na śmierć.

Malder uśmiechnął się, chłodno. – Król stawia poważne oskarżenia.

– A królewicz je potwierdza – odparł Valmar. – Rafael, powiedz, co czytałeś.

Rafael wyciągnął dziennik matki. Otwarł na zaznaczonej stronie. Zaczął czytać, głosem spokojnym, ale wyraźnym.

Gdy skończył, cisza była dusząca.

– I co to niby udowadnia? – zapytała Ilvena. – To tylko słowa martwej kobiety.

Rafael spojrzał na nią. – Czasem właśnie słowa zmarłych są jedynymi, które warto usłyszeć.

Wtedy Valmar wstał. – Dobrze. Skoro tak… każdemu z was zadam jedno pytanie. I jeśli skłamiecie – wiedźcie, że konsekwencje nie będą symboliczne.

Zaczął od Daventa.

– Gdzie byłeś w noc ucieczki królowej?

Davent spojrzał Valmarowi prosto w oczy. – W sypialni. Ze swoją żoną.

– Dwa piętra od wieży. A żona zmarła rok wcześniej. – Valmar rzucił pergamin na stół.

Davent zbladł.

Valmar odwrócił się do Rafaela. – I teraz wiesz, kogo masz się bać.

Późnym wieczorem, gdy sala opustoszała, a Lordowie wyszli jeden po drugim — Davent z ponurym milczeniem, Ilvena z cieniem gniewu, Malder bez słowa — Rafael został jeszcze chwilę przy stole. Dłoń wciąż ściskała dziennik.

Valmar podszedł do niego powoli.

– Nie musiałeś tam być – powiedział. – Ale byłeś.

– Nie chciałem dłużej uciekać.

– A mimo to… jesteś nadal sam?

Rafael spojrzał na niego. – Sam… ale nie bezbronny.

Valmar skinął głową. – To wystarczy na początek.

I wtedy ktoś zapukał do drzwi.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Rozdzial 10 Część 2 – Cień poza murem~


Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. W progu stanął młody chłopak — posłaniec w barwach rodu Maldera. Jego tunika była przysypana śniegiem, a policzki zaróżowione od zimna.

– Książę Rafael? – odezwał się niepewnie.

Valmar spojrzał na niego jak drapieżnik, który nie ufa zającom przynoszącym listy.

– Czego chcesz?

– Mój pan… lord Malder… chciałby porozmawiać. Prywatnie. – Posłaniec wbił wzrok w podłogę. – Twierdzi, że to sprawa, której nie może wypowiedzieć publicznie.

Rafael uniósł brwi.

– Sam?

– Tak. Tylko on i ja.

– I bez straży – dodał Valmar, jakby już znał zakończenie tej bajki.

Rafael zacisnął dłonie.

– Gdzie?

– W oranżerii. O zachodzie. Jutro.

Zapadła cisza. Valmar odwrócił się do Rafaela.

– To pułapka.

– Wiem – odpowiedział chłopak. – Ale jeśli nie pójdę, stracimy trop.

– A jeśli pójdziesz, możesz stracić gardło – odburknął król.

Rafael spojrzał na niego z tą samą twardą determinacją, którą Valmar znał już aż za dobrze.

– Nie po to wróciłem z martwych, by teraz się cofać.

Valmar zacisnął szczękę.

– Idziesz. Ale nie sam.

Za drzwiami posłaniec uśmiechnął się sam do siebie. Zniknął za zakrętem korytarza, a jego postać zlała się z cieniem muru.

Nie był zwykłym posłańcem.

I nie mówił prawdy.

sobota, 27 września 2025

Hello everyone

 Hey kochani, 

rozdział pojawi się z opóźnieniem ( jak widać trochę sporym - miesiąc już minął), do 2 tygodni. 
Także nie zniknęłam. Jestem ! Nigdzie się nie wybieram. 
Miłego wieczoru <3


Wasza ~ Maru ~

niedziela, 31 sierpnia 2025

Książę w Ramionach Mroku 9

 Zastanawiam się nad przeniesieniem się na Wattpad. Przeniosę wtedy wszystkie opowiadania tam. Będę informować na bieżąco i na pewno zostawię link do strony ^^

A teraz… Miłego czytania dla tych, którzy zaglądają. 
 

Rozdział  9 – Rada bez masek

Poranek był cichy. Zbyt cichy.

Rafael stał przy oknie i obserwował, jak śnieg osiada na blankach zamku, przykrywając świat grubą warstwą bieli. W jego wnętrzu panował jednak inny klimat — gorączkowy, szorstki, niespokojny. Dłoń zaciskała się nerwowo na krawędzi stołu, gdy próbował zmusić oddech do równomiernego rytmu.

Dziś miał przestać być duchem. Dziś miał wystąpić przed ludźmi nie jako księżniczka, nie jako polityczny prezent, nie jako ofiara – ale jako książę. Rafael. Syn królowej i króla. Ostatni spadkobierca czegoś, co mogło nigdy nie należeć do niego.

– Panie? – Lior wszedł cicho, z kartą materiału złożoną na ramieniu. – Wszystko gotowe. Valmar prosi, byś zszedł na główną salę za godzinę. Nie wcześniej.

Rafael skinął głową, nie mówiąc nic.

– Chcesz, żebym został?

– Nie – odpowiedział, cicho, ale stanowczo. – Sam to zrobię.

Suknia leżała zwinięta w kącie. Dziś pierwszy raz od tygodni Rafael jej nie założy. Zamiast tego miał na sobie prostą tunikę z ciężkiego, granatowego materiału, pas zdobiony srebrnym haftem i wysokie buty z miękkiej skóry. Włosy — rozpuszczone, opadały swobodnie na ramiona. Żadnych peruk, żadnych ozdób, żadnych masek.

Zostawił za sobą milczenie, w które wtłoczono go od urodzenia.

Każdy krok na korytarzu był jak uderzenie serca. Szybsze. Głośniejsze. I mimo że nie było jeszcze nikogo, kto go widział, czuł ciężar wzroku na karku. Jakby mury same przyglądały się, jak przechodzi — inny, niż oczekiwali.

Strażnicy przed drzwiami sali obrad spojrzeli na niego z mieszaniną zaskoczenia i szacunku. Nie zatrzymali go. Tylko uchylili skrzydło.

Sala była ogromna. Krąg krzeseł wokół kamiennego stołu, światło wpadające przez wysokie witraże i dziesiątki spojrzeń, które od razu padły na niego.

Valmar siedział już na swoim miejscu. Miał na sobie czarne, wyszywane złotem szaty i coś w jego spojrzeniu mówiło: Nie wahaj się.

– Kto to…? – wymamrotał jeden z lordów.

– To książę Rafael – odparł Valmar, bez najmniejszego zawahania. – Dziedzic, którego wasz świat próbował pochować.

Rafael poczuł, jak powietrze gęstnieje. Czas przestał płynąć.

Rafael usiadł przy Valmarze. Gdy dotknął chłodnego drewna pod palcami, poczuł, jak serce staje mu w gardle. Nie znał tych ludzi. Nie ufał im. Ale jeśli miał przetrwać — musiał patrzeć im w oczy. Wiedział, że wielu z nich znało kraj z którego przybył jak i ich władcę.

Nie wiedział jeszcze, co usłyszy. Ani jak bardzo ta rada odmieni jego los.

………………………………………….

– Jakim prawem zasiada z nami?! – głos lorda Eraste, starego jak same mury sali, rozbrzmiał głośnym echem. – To dziecko! Przebrane! Oszukujące cały dwór! Hańba!

Rafael nawet nie drgnął.

Valmar wstał. – Zasiada tu z mojego rozkazu. Jako władca Północy nie potrzebuję waszej zgody, by przywrócić komuś imię, które zostało mu odebrane.

– A może nie chodzi o imię, tylko o łóżko, które dzieli? – warknął Lord Ithon, z cienkim uśmieszkiem. – Cały dwór szepcze, królu.

Gwar przeszedł przez salę. Kilku Lordów zamrugało, niektórzy odwrócili wzrok. Rafael poczuł, jak w jego piersi rośnie znajome napięcie — to samo, które towarzyszyło mu, gdy stawał do walki na ulicach, gdy musiał walczyć, by przeżyć.

Ale zanim zdążył się odezwać — zrobił to Valmar.

– Milcz.

Słowo było ostre, jak klinga. Zimne. Zatrzymujące powietrze.

– Rafael jest moim gościem. I moim wyborem. Jeśli macie z tym problem, opuśćcie zamek. Natychmiast.

Ithon pobladł, ale nie odpowiedział.

Rafael powoli uniósł wzrok. Czuł, jak jego serce wali mu jak oszalałe, ale nie zamierzał dłużej milczeć.

– Kiedy miałem sześć lat, ukryto mnie w spiżarni, bo mojej matce groziła śmierć – powiedział cicho, ale wyraźnie. – Wysłano mnie, bym zginął. Przebrano za kogoś, kim nie byłem. I przez lata słyszałem tylko jedno: milcz, udawaj, bądź cicho. Ale dziś już nie będę.

W sali zapadła cisza.

– Nie chcę korony. Nie chcę tytułu. Ale jeśli już tu jestem – spojrzał na Valmara – nie będę pionkiem.

Valmar kiwnął głową z uznaniem.

– I właśnie dlatego siedzisz obok mnie.

Po radzie Rafael został w komnacie sam. Dłonie drżały mu jeszcze, choć twarz pozostawała nieruchoma. Tyle spojrzeń. Tyle niedopowiedzianych gróźb. A on — zasiadł tam jak równy.

Drzwi skrzypnęły.

Valmar wszedł bez słowa, zamknął je za sobą i podszedł do Rafaela.

– Bałeś się?

– Cały czas – odpowiedział chłopak. – Ale miałem dość udawania.

– I to cię czyni niebezpiecznym – powiedział cicho Valmar. – Bo nie boisz się już tego, co inni myślą.

Rafael spojrzał na niego z nutą ironii. – Nie pomyślałem, że tobie też może to przeszkadzać.

Valmar zbliżył się. – Mnie nie. Ale im… przeszkadza bardzo. I to dopiero początek.

– Ktoś w tej sali wie, kim jestem. Ktoś, kto nie powinien – powiedział Rafael. – Widziałem ich spojrzenia. Nie tylko zaskoczenie. Strach.

Valmar kiwnął głową. – Dlatego jutro zaczniemy działać.

– Działać?

– Przeszukamy zapiski z czasów twojej matki. Kto wtedy odwiedzał dwór. Kto wspierał królową. I kto ją zdradził.

Rafael skinął głową. I po raz pierwszy poczuł, że nie tylko odzyskuje siebie. Ale także prawdę.

 

Po radzie Rafael długo nie potrafił zasnąć.

Leżał w łożu z ciężkimi kotarami, otulony ciszą nocy i własnymi myślami. Zamek oddychał szeptem kamieni i trzaskaniem ognia w kominku. Za zasłoną ciszy kryła się jednak burza – w sercu, w ciele, w wspomnieniach.

Nie potrafił wyrzucić z głowy spojrzenia Valmara.

Nie tego dzisiejszego – królewskiego, spokojnego, pewnego siebie.

Tamtego. Głębokiego, mrocznego i niespodziewanie czułego.

Z nocy, która powinna była być tylko formalnością.

Jego pierwsza noc jako „panny młodej” miała być piekłem. Tak mu powtarzano. I przez całe życie bał się chwili, w której ktoś będzie mógł go dotknąć bez pytania.

Ale Valmar… nie był taki.

Jego dłonie były silne, pewne, ale też ciepłe. Zatrzymały się na biodrze Rafaela dłużej, niż było trzeba. Usta — początkowo chłodne — stały się łagodne, niemal cierpliwe. Rafael pamiętał, jak jego własne ciało zawiodło. Jak odpowiadało. Jak rozpadło się na dźwięki, których nie potrafił zatrzymać.

I wstyd. I złość.

I to, co przyszło później — obietnica, że nie zostanie już sam.

Ale czy można ufać komuś, kto miał prawo cię zniszczyć?

Rafael zakrył twarz dłonią, próbując odsunąć wspomnienia. Ale obrazy były zbyt wyraźne. Valmar nad nim. Głos nocy. Szept przy uchu:

– Już nie musisz niczego udawać.

I właśnie tego bał się najbardziej. Że już nie musi udawać. A mimo to nie wie, kim jest.

Rankiem komnata była chłodna. Rafael zszedł do biblioteki, z Lior’em idącym krok za nim. Miał dość siedzenia wśród zasłon i ciszy. Musiał działać. Musiał… szukać.

– Valmar powiedział, że twoja matka miała tajne spotkania z kilkoma Lordami – rzucił Lior, przesuwając dłonią po zwojach i tomach ułożonych równo w regale. – Ale nie wiadomo z kim dokładnie.

– W takim razie szukamy listów. Czegokolwiek osobistego.

Przez godzinę przekładali pergamin za pergaminem. Rafaela bolały oczy. Wszystko brzmiało jak suche raporty z upraw i rejestry gości.

Aż w końcu — coś.

Stary dziennik. Skórzana oprawa. I pismo, które przypomniało mu dzieciństwo. Matka.

Lior spojrzał na niego pytająco, ale Rafael już otwierał.

Pierwsze strony były zwyczajne. Ale potem…

„Nie mogę ufać królowej. Widziałam ją nocą w wieży, rozmawiała z posłańcem z Południa. Wiedziałam już wtedy, że nie zawaha się poświęcić nikogo, jeśli tylko zyska władzę. Rafael nie może zostać na dworze. Wyślę go z Garildą. Jeśli kiedykolwiek wróci, niech pamięta: nie każda krew zasługuje na lojalność.”

Rafael poczuł, jak świat wiruje.

– To twoja matka? – zapytał Lior cicho.

Rafael skinął głową. – I teraz już wiem. Wiedziała. Wiedziała, że mnie sprzedadzą.

– Wiedziała więcej. I ktoś też o tym wiedział – powiedział Lior, biorąc dziennik do rąk. – Trzeba to pokazać Królowi i ….- nie skończył mówić gdy dziennik został zabrany z dłoni Lior'a.  

Valmar wziął dziennik w milczeniu. Przeczytał dwa razy. Każde zdanie. Potem podszedł do okna.

– Wiem, kto był wtedy w wieży – powiedział powoli. – Jeśli twoja matka miała rację… mamy zdrajcę znacznie bliżej, niż sądziliśmy.

Rafael nie powiedział nic. Ale jego serce znowu zaczęło bić szybciej. Po raz pierwszy od dawna nie bał się tego uczucia.

Nie był sam.

– Lord Davent. – Głos Valmara odbił się echem w marmurowym holu. – Chciałbym z tobą porozmawiać.

Rafael stał z tyłu, nieco za Królem, ale nie jak sługa. Nie jak księżniczka. Jak ktoś, kto patrzył w twarz temu, co kiedyś zniszczył jego dzieciństwo.

Davent był stary. Siwe włosy spięte w warkocz, szata w kolorze popiołu. Jego oczy były zimne, zbyt pewne siebie. Zbyt spokojne.

– O czym, Wasza Wysokość?

– O nocy, w której moja matka zniknęła – odezwał się Rafael.

Davent uniósł brwi.

– Twierdzisz, że twoja matka była…?

– Zdradzona. Przez kogoś z rady. Kogoś, kto wiedział, gdzie ją znaleźć. Kto mógł ją wydać południowemu posłańcowi. – Valmar wszedł mu w słowo. – Kogoś, kto wszedł do wieży bez eskorty, bo miał klucz.

Davent zamilkł na moment, ale to wystarczyło.

– Niczego nie udowodnicie – powiedział w końcu z chłodnym uśmiechem. – A jeśli zaczniecie oskarżać starszyznę bez dowodów, cały dwór się od was odwróci.

– Nie potrzebujemy dowodu – syknął Rafael. – Wystarczy cień, żeby wiedzieć, gdzie pada światło.

Valmar nie przerwał. Patrzył tylko, obserwując z lodowatym spokojem, jak lord zaczyna się pocić.

Później, gdy zamek ucichł i ostatnie światła zgasły, Rafael siedział przy kominku w prywatnej komnacie Valmara. Paliła się tylko jedna świeca. W powietrzu unosił się zapach wosku i dymu.

Valmar podał mu kielich z ciepłym winem.

– Dobrze mówiłeś.

Rafael wziął łyk. – Miałem całe życie na ćwiczenie języka. Mówiłem, żeby przetrwać. Dziś... chciałem mówić, żeby ktoś usłyszał.

Valmar usiadł naprzeciw. Długo mu się przyglądał.

– Gdy cię pierwszy raz zobaczyłem… myślałem, że cię złamię.

– Próbowałeś – odpowiedział Rafael bez gniewu.

– A ty… się rozpadłeś. Ale nie tak, jak sądziłem.

Rafael spuścił wzrok. – Ty byłeś pierwszy.

Valmar nie zrozumiał od razu.

– Pierwszy, który mnie dotknął... i nie chciałem uciekać – dodał chłopak ciszej. –Byłeś moim pierwszym….

Milczenie zawisło między nimi. Gęste. Intymne.

Valmar odsunął kielich. Wstał. Przysiadł obok Rafaela, tak blisko, że chłopak poczuł ciepło jego skóry.

– I co teraz? – zapytał cicho.

– Teraz... – Rafael uniósł wzrok. – Nie wiem. Ale nie chcę znowu udawać.

Valmar skinął głową. Przez dłuższą chwilę siedzieli tak, w ciszy. I kiedy dłoń króla dotknęła jego palców, Rafael nie cofnął się.

Nie było pożądania.

Była obecność.

wtorek, 19 sierpnia 2025

Książę w Ramionach Mroku 8

 Zapraszam na kolejny rozdział :) 
" Zośka" - jesteś cudowna. Dziękuje za komentarze. Nawet nie wiesz jak to podbudowuję na duchu, gdy człowiek wie, że ktoś chce czytać jego wypociny <3 Dziękuje 

~ Maru ~


Rozdział 8– Świadkowie i Kłamcy


Zamek pogrążony był w ciężkiej, lepkiej ciszy. Każdy krok po kamiennej posadzce zdawał się brzmieć jak wystrzał. Przesłuchania trwały od świtu — bez litości, bez przerw, bez czasu na oddech. Valmar kazał zablokować wszystkie bramy. Nikt nie mógł wejść ani wyjść bez jego rozkazu.

Rafael dowiedział się o przesłuchaniach od Liora, ale nie dostał zaproszenia. Nie był nawet poinformowany oficjalnie. Miał pozostać w swojej komnacie, milczeć, udawać niewinną księżniczkę w jedwabnej sukni i czekać. Ale nie mógł. Coś w nim się burzyło. Jak mógł siedzieć w miejscu, gdy ktoś próbował pozbawić go nie tylko tożsamości, ale i życia?

Przed śniadaniem włożył suknię — lekką, bladoniebieską, z wysokim kołnierzem, maskującą obojczyki. Obwiązał biodra szarfą, wpiął we włosy srebrny grzebień i po raz pierwszy od przybycia do zamku spojrzał na swoje odbicie bez pogardy. To nie była księżniczka. To był on. Grający, by przetrwać.

Valmar przesłuchiwał służbę w bocznej sali audiencyjnej. Ciemna komnata, bez okien, jedynie z wysokim światłem nad stołem i jednym krzesłem po drugiej stronie. Stojący obok Lior był cieniem Valmara, notował każde słowo, każdą reakcję.

– Imię. Obowiązki. Kiedy ostatnio widziałaś stajennego Erharda? – głos króla był ostry, wyćwiczony. Mówił nie po to, by usłyszeć odpowiedź, ale by wymusić ją na miejscu.

Służąca, kobieta o płowych włosach i zniszczonych dłoniach, drżała, ale nie płakała.

– Wczoraj przed zmrokiem. Miał kończyć stajnię. Powiedział, że jeszcze musi „coś sprawdzić” w siodlarni.

– Widział ktoś, jak wychodził?

– Nie… nie jestem pewna, panie.

Valmar nie okazał emocji. Skinął głową do Liora. Ten zapisał.

Rafael stał za zasłoną na korytarzu. Serce waliło mu w piersi, a pot ściekał po karku. Co on tu właściwie robił? Jeszcze jeden krok, jeszcze jedno skrzypnięcie…

Ale musiał. Musiał zobaczyć ich twarze. Zrozumieć, kto kłamie. Kto znał jego rodzinę. Kto znał jego.

Wtedy zobaczył ją.

Starą kucharkę, Garildę. Jej twarz nie zmieniła się ani trochę. Tylko włosy były bardziej siwe. Pamiętał ją z dzieciństwa — była przy jego matce, zanim ta zniknęła z dworu. Jego matka ufała jej… czy na pewno?

Valmar mówił spokojnie, ale bezlitośnie:

– Znasz ten symbol? – Położył medalion na stole.

Garilda spojrzała na niego, a potem… uśmiechnęła się.

– Widziałam go raz. U pewnej kobiety. Miała oczy jak ten chłopiec.

– Chłopiec? – powtórzył Valmar.

– Miał może sześć lat. Schował się w spiżarni. Ukrywała go. Ale potem zniknęli oboje.

Valmar zamarł. Rafael nie oddychał.

– I co z nimi się stało? – spytał król cicho.

– Nie wiem. Ale pani… pani mówiła, że nie można ufać królowej.

Lior spojrzał na Valmara.

– Pani? – powtórzył. – Mówisz o…

– O matce tego chłopca – powiedziała Garilda. – Ona wiedziała, że coś się zbliża. Mówiła, że jeśli przegrają, zostanie tylko on.

Rafael cofnął się w cień. Gardło miał suche. Serce waliło. Więc to prawda. Jego matka wiedziała. Nie zniknęła przypadkiem. Uciekła. A on… był jej ostatnią szansą.

Nie usłyszał już dalszych przesłuchań. Bo wtedy rozległ się trzask. Ktoś go zauważył. Strażnik. Ruszył w jego stronę.

Rafael pobiegł. W sukni, w pantoflach, przez chłodne korytarze. Za nim głosy, szybkie kroki.

Wpadł do komnaty. Zaryglował drzwi.

I dopiero wtedy zobaczył Valmara. Stał przy kominku. Sam.

– Obserwowałeś mnie? – spytał król spokojnie.

Rafael sapnął. – Ja…

– Nie musisz się tłumaczyć. Chciałeś znać prawdę. Teraz już ją znasz.

Rafael milczał.

Valmar podszedł do niego powoli. – Nie jesteś jedynym, który szuka odpowiedzi. Ale jeśli będziemy ich szukać osobno… zginiesz pierwszy.

Rafael spojrzał mu prosto w oczy. – A jeśli już jestem martwy? Od dnia, w którym mnie oddali?

Valmar dotknął jego twarzy.

– Wtedy pozwól mi cię wskrzesić.

Valmar nie oczekiwał, że Rafael od razu mu zaufa. Ale też nie chciał go już chronić z dystansu. Gdy chłopak stał tak przed nim, z rozwichrzonymi włosami i zaczerwienionymi oczami, król po raz pierwszy pomyślał, że nie może go już dłużej traktować jak pionka.

– Jutro pojawisz się na radzie. Bez peruki. Bez makijażu. Zasługujesz, by zająć miejsce przy mnie.

Rafael uniósł brwi. – A co, jeśli ktoś mnie rozpozna?

– Wtedy się dowiemy, kto naprawdę wie za dużo – odparł cicho Valmar.

Chłopak skinął głową. I po raz pierwszy od przybycia do zamku — poczuł, że to on coś wybiera.

Za oknem padał śnieg.

Za drzwiami czekała wojna.