Hey kochani,
rozdział pojawi się z opóźnieniem ( jak widać trochę sporym - miesiąc już minął), do 2 tygodni.
Także nie zniknęłam. Jestem ! Nigdzie się nie wybieram.
Miłego wieczoru <3
Wasza ~ Maru ~
Hey kochani,
rozdział pojawi się z opóźnieniem ( jak widać trochę sporym - miesiąc już minął), do 2 tygodni.
Także nie zniknęłam. Jestem ! Nigdzie się nie wybieram.
Miłego wieczoru <3
Wasza ~ Maru ~
Zastanawiam się nad przeniesieniem się na Wattpad. Przeniosę wtedy wszystkie opowiadania tam. Będę informować na bieżąco i na pewno zostawię link do strony ^^
A teraz… Miłego czytania dla tych, którzy zaglądają.
Rozdział
9 – Rada bez masek
Poranek
był cichy. Zbyt cichy.
Rafael
stał przy oknie i obserwował, jak śnieg osiada na blankach zamku, przykrywając
świat grubą warstwą bieli. W jego wnętrzu panował jednak inny klimat —
gorączkowy, szorstki, niespokojny. Dłoń zaciskała się nerwowo na krawędzi
stołu, gdy próbował zmusić oddech do równomiernego rytmu.
Dziś
miał przestać być duchem. Dziś miał wystąpić przed ludźmi nie jako księżniczka,
nie jako polityczny prezent, nie jako ofiara – ale jako książę. Rafael. Syn
królowej i króla. Ostatni spadkobierca czegoś, co mogło nigdy nie należeć do
niego.
–
Panie? – Lior wszedł cicho, z kartą materiału złożoną na ramieniu. – Wszystko
gotowe. Valmar prosi, byś zszedł na główną salę za godzinę. Nie wcześniej.
Rafael
skinął głową, nie mówiąc nic.
–
Chcesz, żebym został?
– Nie
– odpowiedział, cicho, ale stanowczo. – Sam to zrobię.
Suknia
leżała zwinięta w kącie. Dziś pierwszy raz od tygodni Rafael jej nie założy.
Zamiast tego miał na sobie prostą tunikę z ciężkiego, granatowego materiału,
pas zdobiony srebrnym haftem i wysokie buty z miękkiej skóry. Włosy —
rozpuszczone, opadały swobodnie na ramiona. Żadnych peruk, żadnych ozdób,
żadnych masek.
Zostawił
za sobą milczenie, w które wtłoczono go od urodzenia.
Każdy
krok na korytarzu był jak uderzenie serca. Szybsze. Głośniejsze. I mimo że nie
było jeszcze nikogo, kto go widział, czuł ciężar wzroku na karku. Jakby mury
same przyglądały się, jak przechodzi — inny, niż oczekiwali.
Strażnicy
przed drzwiami sali obrad spojrzeli na niego z mieszaniną zaskoczenia i
szacunku. Nie zatrzymali go. Tylko uchylili skrzydło.
Sala
była ogromna. Krąg krzeseł wokół kamiennego stołu, światło wpadające przez
wysokie witraże i dziesiątki spojrzeń, które od razu padły na niego.
Valmar
siedział już na swoim miejscu. Miał na sobie czarne, wyszywane złotem szaty i
coś w jego spojrzeniu mówiło: Nie wahaj się.
– Kto
to…? – wymamrotał jeden z lordów.
– To
książę Rafael – odparł Valmar, bez najmniejszego zawahania. – Dziedzic, którego
wasz świat próbował pochować.
Rafael
poczuł, jak powietrze gęstnieje. Czas przestał płynąć.
Rafael
usiadł przy Valmarze. Gdy dotknął chłodnego drewna pod palcami, poczuł, jak
serce staje mu w gardle. Nie znał tych ludzi. Nie ufał im. Ale jeśli miał
przetrwać — musiał patrzeć im w oczy. Wiedział, że wielu z nich znało kraj z
którego przybył jak i ich władcę.
Nie
wiedział jeszcze, co usłyszy. Ani jak bardzo ta rada odmieni jego los.
………………………………………….
–
Jakim prawem zasiada z nami?! – głos lorda Eraste, starego jak same mury sali,
rozbrzmiał głośnym echem. – To dziecko! Przebrane! Oszukujące cały dwór! Hańba!
Rafael
nawet nie drgnął.
Valmar
wstał. – Zasiada tu z mojego rozkazu. Jako władca Północy nie potrzebuję waszej
zgody, by przywrócić komuś imię, które zostało mu odebrane.
– A
może nie chodzi o imię, tylko o łóżko, które dzieli? – warknął Lord Ithon, z
cienkim uśmieszkiem. – Cały dwór szepcze, królu.
Gwar
przeszedł przez salę. Kilku Lordów zamrugało, niektórzy odwrócili wzrok. Rafael
poczuł, jak w jego piersi rośnie znajome napięcie — to samo, które towarzyszyło
mu, gdy stawał do walki na ulicach, gdy musiał walczyć, by przeżyć.
Ale
zanim zdążył się odezwać — zrobił to Valmar.
–
Milcz.
Słowo
było ostre, jak klinga. Zimne. Zatrzymujące powietrze.
–
Rafael jest moim gościem. I moim wyborem. Jeśli macie z tym problem, opuśćcie
zamek. Natychmiast.
Ithon
pobladł, ale nie odpowiedział.
Rafael
powoli uniósł wzrok. Czuł, jak jego serce wali mu jak oszalałe, ale nie
zamierzał dłużej milczeć.
–
Kiedy miałem sześć lat, ukryto mnie w spiżarni, bo mojej matce groziła śmierć –
powiedział cicho, ale wyraźnie. – Wysłano mnie, bym zginął. Przebrano za kogoś,
kim nie byłem. I przez lata słyszałem tylko jedno: milcz, udawaj, bądź cicho.
Ale dziś już nie będę.
W sali
zapadła cisza.
– Nie
chcę korony. Nie chcę tytułu. Ale jeśli już tu jestem – spojrzał na Valmara –
nie będę pionkiem.
Valmar
kiwnął głową z uznaniem.
– I
właśnie dlatego siedzisz obok mnie.
Po
radzie Rafael został w komnacie sam. Dłonie drżały mu jeszcze, choć twarz
pozostawała nieruchoma. Tyle spojrzeń. Tyle niedopowiedzianych gróźb. A on —
zasiadł tam jak równy.
Drzwi
skrzypnęły.
Valmar
wszedł bez słowa, zamknął je za sobą i podszedł do Rafaela.
–
Bałeś się?
– Cały
czas – odpowiedział chłopak. – Ale miałem dość udawania.
– I to
cię czyni niebezpiecznym – powiedział cicho Valmar. – Bo nie boisz się już
tego, co inni myślą.
Rafael
spojrzał na niego z nutą ironii. – Nie pomyślałem, że tobie też może to
przeszkadzać.
Valmar
zbliżył się. – Mnie nie. Ale im… przeszkadza bardzo. I to dopiero początek.
– Ktoś
w tej sali wie, kim jestem. Ktoś, kto nie powinien – powiedział Rafael. –
Widziałem ich spojrzenia. Nie tylko zaskoczenie. Strach.
Valmar
kiwnął głową. – Dlatego jutro zaczniemy działać.
–
Działać?
–
Przeszukamy zapiski z czasów twojej matki. Kto wtedy odwiedzał dwór. Kto
wspierał królową. I kto ją zdradził.
Rafael
skinął głową. I po raz pierwszy poczuł, że nie tylko odzyskuje siebie. Ale
także prawdę.
Po
radzie Rafael długo nie potrafił zasnąć.
Leżał
w łożu z ciężkimi kotarami, otulony ciszą nocy i własnymi myślami. Zamek
oddychał szeptem kamieni i trzaskaniem ognia w kominku. Za zasłoną ciszy kryła
się jednak burza – w sercu, w ciele, w wspomnieniach.
Nie
potrafił wyrzucić z głowy spojrzenia Valmara.
Nie
tego dzisiejszego – królewskiego, spokojnego, pewnego siebie.
Tamtego.
Głębokiego, mrocznego i niespodziewanie czułego.
Z
nocy, która powinna była być tylko formalnością.
Jego
pierwsza noc jako „panny młodej” miała być piekłem. Tak mu powtarzano. I przez
całe życie bał się chwili, w której ktoś będzie mógł go dotknąć bez pytania.
Ale
Valmar… nie był taki.
Jego
dłonie były silne, pewne, ale też ciepłe. Zatrzymały się na biodrze Rafaela
dłużej, niż było trzeba. Usta — początkowo chłodne — stały się łagodne, niemal
cierpliwe. Rafael pamiętał, jak jego własne ciało zawiodło. Jak odpowiadało.
Jak rozpadło się na dźwięki, których nie potrafił zatrzymać.
I
wstyd. I złość.
I to,
co przyszło później — obietnica, że nie zostanie już sam.
Ale
czy można ufać komuś, kto miał prawo cię zniszczyć?
Rafael
zakrył twarz dłonią, próbując odsunąć wspomnienia. Ale obrazy były zbyt
wyraźne. Valmar nad nim. Głos nocy. Szept przy uchu:
– Już
nie musisz niczego udawać.
I
właśnie tego bał się najbardziej. Że już nie musi udawać. A mimo to nie wie,
kim jest.
Rankiem
komnata była chłodna. Rafael zszedł do biblioteki, z Lior’em idącym krok za
nim. Miał dość siedzenia wśród zasłon i ciszy. Musiał działać. Musiał… szukać.
–
Valmar powiedział, że twoja matka miała tajne spotkania z kilkoma Lordami –
rzucił Lior, przesuwając dłonią po zwojach i tomach ułożonych równo w regale. –
Ale nie wiadomo z kim dokładnie.
– W
takim razie szukamy listów. Czegokolwiek osobistego.
Przez
godzinę przekładali pergamin za pergaminem. Rafaela bolały oczy. Wszystko
brzmiało jak suche raporty z upraw i rejestry gości.
Aż w
końcu — coś.
Stary
dziennik. Skórzana oprawa. I pismo, które przypomniało mu dzieciństwo. Matka.
Lior
spojrzał na niego pytająco, ale Rafael już otwierał.
Pierwsze
strony były zwyczajne. Ale potem…
„Nie mogę ufać królowej. Widziałam ją nocą w wieży,
rozmawiała z posłańcem z Południa. Wiedziałam już wtedy, że nie zawaha się
poświęcić nikogo, jeśli tylko zyska władzę. Rafael nie może zostać na dworze.
Wyślę go z Garildą. Jeśli kiedykolwiek wróci, niech pamięta: nie każda krew
zasługuje na lojalność.”
Rafael
poczuł, jak świat wiruje.
– To
twoja matka? – zapytał Lior cicho.
Rafael
skinął głową. – I teraz już wiem. Wiedziała. Wiedziała, że mnie sprzedadzą.
–
Wiedziała więcej. I ktoś też o tym wiedział – powiedział Lior, biorąc dziennik
do rąk. – Trzeba to pokazać Królowi i ….- nie skończył mówić gdy dziennik
został zabrany z dłoni Lior'a.
Valmar
wziął dziennik w milczeniu. Przeczytał dwa razy. Każde zdanie. Potem podszedł
do okna.
–
Wiem, kto był wtedy w wieży – powiedział powoli. – Jeśli twoja matka miała
rację… mamy zdrajcę znacznie bliżej, niż sądziliśmy.
Rafael
nie powiedział nic. Ale jego serce znowu zaczęło bić szybciej. Po raz pierwszy
od dawna nie bał się tego uczucia.
Nie
był sam.
– Lord
Davent. – Głos Valmara odbił się echem w marmurowym holu. – Chciałbym z tobą
porozmawiać.
Rafael
stał z tyłu, nieco za Królem, ale nie jak sługa. Nie jak księżniczka. Jak ktoś,
kto patrzył w twarz temu, co kiedyś zniszczył jego dzieciństwo.
Davent
był stary. Siwe włosy spięte w warkocz, szata w kolorze popiołu. Jego oczy były
zimne, zbyt pewne siebie. Zbyt spokojne.
– O
czym, Wasza Wysokość?
– O
nocy, w której moja matka zniknęła – odezwał się Rafael.
Davent
uniósł brwi.
–
Twierdzisz, że twoja matka była…?
–
Zdradzona. Przez kogoś z rady. Kogoś, kto wiedział, gdzie ją znaleźć. Kto mógł
ją wydać południowemu posłańcowi. – Valmar wszedł mu w słowo. – Kogoś, kto
wszedł do wieży bez eskorty, bo miał klucz.
Davent
zamilkł na moment, ale to wystarczyło.
–
Niczego nie udowodnicie – powiedział w końcu z chłodnym uśmiechem. – A jeśli
zaczniecie oskarżać starszyznę bez dowodów, cały dwór się od was odwróci.
– Nie
potrzebujemy dowodu – syknął Rafael. – Wystarczy cień, żeby wiedzieć, gdzie
pada światło.
Valmar
nie przerwał. Patrzył tylko, obserwując z lodowatym spokojem, jak lord zaczyna
się pocić.
Później,
gdy zamek ucichł i ostatnie światła zgasły, Rafael siedział przy kominku w
prywatnej komnacie Valmara. Paliła się tylko jedna świeca. W powietrzu unosił
się zapach wosku i dymu.
Valmar
podał mu kielich z ciepłym winem.
–
Dobrze mówiłeś.
Rafael
wziął łyk. – Miałem całe życie na ćwiczenie języka. Mówiłem, żeby przetrwać.
Dziś... chciałem mówić, żeby ktoś usłyszał.
Valmar
usiadł naprzeciw. Długo mu się przyglądał.
– Gdy
cię pierwszy raz zobaczyłem… myślałem, że cię złamię.
–
Próbowałeś – odpowiedział Rafael bez gniewu.
– A
ty… się rozpadłeś. Ale nie tak, jak sądziłem.
Rafael
spuścił wzrok. – Ty byłeś pierwszy.
Valmar
nie zrozumiał od razu.
–
Pierwszy, który mnie dotknął... i nie chciałem uciekać – dodał chłopak ciszej.
–Byłeś moim pierwszym….
Milczenie
zawisło między nimi. Gęste. Intymne.
Valmar
odsunął kielich. Wstał. Przysiadł obok Rafaela, tak blisko, że chłopak poczuł
ciepło jego skóry.
– I co
teraz? – zapytał cicho.
–
Teraz... – Rafael uniósł wzrok. – Nie wiem. Ale nie chcę znowu udawać.
Valmar
skinął głową. Przez dłuższą chwilę siedzieli tak, w ciszy. I kiedy dłoń króla
dotknęła jego palców, Rafael nie cofnął się.
Nie
było pożądania.
Była
obecność.
Zapraszam na kolejny rozdział :)
" Zośka" - jesteś cudowna. Dziękuje za komentarze. Nawet nie wiesz jak to podbudowuję na duchu, gdy człowiek wie, że ktoś chce czytać jego wypociny <3 Dziękuje
~ Maru ~
Rozdział
8– Świadkowie i Kłamcy
Zamek
pogrążony był w ciężkiej, lepkiej ciszy. Każdy krok po kamiennej posadzce
zdawał się brzmieć jak wystrzał. Przesłuchania trwały od świtu — bez litości,
bez przerw, bez czasu na oddech. Valmar kazał zablokować wszystkie bramy. Nikt
nie mógł wejść ani wyjść bez jego rozkazu.
Rafael
dowiedział się o przesłuchaniach od Liora, ale nie dostał zaproszenia. Nie był
nawet poinformowany oficjalnie. Miał pozostać w swojej komnacie, milczeć,
udawać niewinną księżniczkę w jedwabnej sukni i czekać. Ale nie mógł. Coś w nim
się burzyło. Jak mógł siedzieć w miejscu, gdy ktoś próbował pozbawić go nie
tylko tożsamości, ale i życia?
Przed
śniadaniem włożył suknię — lekką, bladoniebieską, z wysokim kołnierzem,
maskującą obojczyki. Obwiązał biodra szarfą, wpiął we włosy srebrny grzebień i
po raz pierwszy od przybycia do zamku spojrzał na swoje odbicie bez pogardy. To
nie była księżniczka. To był on. Grający, by przetrwać.
Valmar
przesłuchiwał służbę w bocznej sali audiencyjnej. Ciemna komnata, bez okien,
jedynie z wysokim światłem nad stołem i jednym krzesłem po drugiej stronie.
Stojący obok Lior był cieniem Valmara, notował każde słowo, każdą reakcję.
–
Imię. Obowiązki. Kiedy ostatnio widziałaś stajennego Erharda? – głos króla był
ostry, wyćwiczony. Mówił nie po to, by usłyszeć odpowiedź, ale by wymusić ją na
miejscu.
Służąca,
kobieta o płowych włosach i zniszczonych dłoniach, drżała, ale nie płakała.
–
Wczoraj przed zmrokiem. Miał kończyć stajnię. Powiedział, że jeszcze musi „coś
sprawdzić” w siodlarni.
–
Widział ktoś, jak wychodził?
– Nie…
nie jestem pewna, panie.
Valmar
nie okazał emocji. Skinął głową do Liora. Ten zapisał.
Rafael
stał za zasłoną na korytarzu. Serce waliło mu w piersi, a pot ściekał po karku.
Co on tu właściwie robił? Jeszcze jeden krok, jeszcze jedno skrzypnięcie…
Ale
musiał. Musiał zobaczyć ich twarze. Zrozumieć, kto kłamie. Kto znał jego
rodzinę. Kto znał jego.
Wtedy
zobaczył ją.
Starą
kucharkę, Garildę. Jej twarz nie zmieniła się ani trochę. Tylko włosy były
bardziej siwe. Pamiętał ją z dzieciństwa — była przy jego matce, zanim ta
zniknęła z dworu. Jego matka ufała jej… czy na pewno?
Valmar
mówił spokojnie, ale bezlitośnie:
–
Znasz ten symbol? – Położył medalion na stole.
Garilda
spojrzała na niego, a potem… uśmiechnęła się.
–
Widziałam go raz. U pewnej kobiety. Miała oczy jak ten chłopiec.
–
Chłopiec? – powtórzył Valmar.
– Miał
może sześć lat. Schował się w spiżarni. Ukrywała go. Ale potem zniknęli oboje.
Valmar
zamarł. Rafael nie oddychał.
– I co
z nimi się stało? – spytał król cicho.
– Nie
wiem. Ale pani… pani mówiła, że nie można ufać królowej.
Lior
spojrzał na Valmara.
–
Pani? – powtórzył. – Mówisz o…
– O
matce tego chłopca – powiedziała Garilda. – Ona wiedziała, że coś się zbliża.
Mówiła, że jeśli przegrają, zostanie tylko on.
Rafael
cofnął się w cień. Gardło miał suche. Serce waliło. Więc to prawda. Jego matka
wiedziała. Nie zniknęła przypadkiem. Uciekła. A on… był jej ostatnią szansą.
Nie
usłyszał już dalszych przesłuchań. Bo wtedy rozległ się trzask. Ktoś go
zauważył. Strażnik. Ruszył w jego stronę.
Rafael
pobiegł. W sukni, w pantoflach, przez chłodne korytarze. Za nim głosy, szybkie
kroki.
Wpadł
do komnaty. Zaryglował drzwi.
I
dopiero wtedy zobaczył Valmara. Stał przy kominku. Sam.
–
Obserwowałeś mnie? – spytał król spokojnie.
Rafael
sapnął. – Ja…
– Nie
musisz się tłumaczyć. Chciałeś znać prawdę. Teraz już ją znasz.
Rafael
milczał.
Valmar
podszedł do niego powoli. – Nie jesteś jedynym, który szuka odpowiedzi. Ale
jeśli będziemy ich szukać osobno… zginiesz pierwszy.
Rafael
spojrzał mu prosto w oczy. – A jeśli już jestem martwy? Od dnia, w którym mnie
oddali?
Valmar
dotknął jego twarzy.
–
Wtedy pozwól mi cię wskrzesić.
Valmar
nie oczekiwał, że Rafael od razu mu zaufa. Ale też nie chciał go już chronić z
dystansu. Gdy chłopak stał tak przed nim, z rozwichrzonymi włosami i
zaczerwienionymi oczami, król po raz pierwszy pomyślał, że nie może go już
dłużej traktować jak pionka.
–
Jutro pojawisz się na radzie. Bez peruki. Bez makijażu. Zasługujesz, by zająć
miejsce przy mnie.
Rafael
uniósł brwi. – A co, jeśli ktoś mnie rozpozna?
–
Wtedy się dowiemy, kto naprawdę wie za dużo – odparł cicho Valmar.
Chłopak
skinął głową. I po raz pierwszy od przybycia do zamku — poczuł, że to on
coś wybiera.
Za
oknem padał śnieg.
Za
drzwiami czekała wojna.
Zapraszam na kolejny rozdział pełen gorących wspomnień i niebezpieczeństw. Co czeka Rafael’a? 😉
Wasza ~Maru~
Rozdział
7 – Twarz we mgle
Światło
dnia wyblakło za warstwą mgły, która otuliła zamek niczym duch. Rafael siedział
przy niskim oknie, oparty o chłodny kamień, patrząc, jak biała zasłona zasłania
horyzont. Nie było widać ani dziedzińca, ani strażników. Tylko mleczna pustka i
jego własne odbicie — blade, rozmyte, jakby jego twarz też już nie należała do
niego.
Przez
kilka dni unikał wzroku Valmara. Nie dlatego, że się bał. A przynajmniej nie
tylko dlatego. Chodziło o coś bardziej skomplikowanego. Każde wspomnienie
tamtej nocy wkradało się do jego snów i budziło go z uczuciem wstydu, którego
nie umiał nazwać. Nie dlatego, że zrobił coś nieodpowiedniego — ale dlatego, że
czuł przyjemność. Przy nim.
Dotyk
króla nie był delikatny. Był pewny, gorący, ostry jak ostrze i rozkoszny jak
grzech. Jego dłoń sunąca wzdłuż boku Rafaela. Wargi muskające kark. Język... w
miejscach, o których wcześniej nawet nie myślał. Wszystko było nowe,
zawstydzające. A jednak — z Valmarem — jego ciało nie uciekało tak jak krzyczał
rozum, by zrobiło, wręcz przeciwnie. Prężyło się chętnie pod gorącymi ustami i dłońmi.
Nie było strachu. Jedynie ten maleńki o nieznanym i co jeszcze może go czekać w
łóżku z mężczyzną…. Bo będzie kolejny raz… Prawda?
Rafael
zamknął oczy i zobaczył tamtą noc. Ogień w kominku rzucał czerwone światło na
ich splecione ciała. Jego dłonie drżały, gdy król zrzucał z niego kolejne
warstwy materiału. Jeszcze wtedy próbował być twardy, pyskaty, bronić się
żartem i zaciętością. Ale gdy Valmar dotknął go w ten sposób — powolny, pewny,
niemal z szacunkiem — coś w nim pękło. Jego ciało poddało się mężczyźnie. Było jak
glina, a on sam z emocji ledwo pamięta szczegóły. Wszystko było zamazane, jak
we mgle, która teraz była za oknem. Rozum i upór w końcu również runęły jak mur, przez który wampir przebił się bez najmniejszego problemu.
–
Nadal tak milczysz? – zapytał cichy głos za jego plecami.
Rafael
nie musiał się odwracać. Valmar zawsze brzmiał tak samo: jak kontrolowany
ogień.
– Po
prostu myślę – odparł. – Masz coś przeciwko?
– Nie.
Ale myśli mogą być gorsze niż broń, jeśli są źle skierowane.
Zapadła
chwila ciszy. Rafael nie ruszył się z miejsca. Valmar nie zbliżył się bardziej.
Oboje stali w napięciu, którego nie potrafili nazwać.
– O
czym myślisz? – spytał Valmar po chwili.
– Nie
twoja sprawa.
– Może
nie. Ale chciałbym, żeby była.
Rafael
w końcu spojrzał na niego. Król stał przy drzwiach, jego sylwetka jak cień na
tle światła z korytarza.
– A
ty? – zapytał cicho. – O czym myślisz? – odbił
piłeczkę Rafael.
Valmar
milczał. W jego oczach przez chwilę pojawiło się coś, czego Rafael nie potrafił
zidentyfikować. Wspomnienie? Żal?
–
Pamiętam walkę w twoich oczach – powiedział w końcu król. – I moment, w którym
się poddałeś. Nie w słabości. W zaufaniu. Twoje ciało przestało walczyć, zanim
zrobiły to twoje usta.
Rafael
przełknął ślinę czując, że się rumieni, stara się skupić wzrok na widoku za
oknem.
– A
więc wygrałeś. – szepnął niepewnie chłopak.
– Nie.
Tylko... dostałem coś, czego się nie spodziewałem.
– Co
takiego?
–
Ciebie. Takiego, jakiego nikt wcześniej nie widział.
Milczenie
między nimi było cięższe niż słowa. Rafael odwrócił wzrok.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wieczorem
Lior przyniósł mu nowe wieści.
–
Jeden ze stajennych... zniknął. Miał dziś służbę przy koniach. Nigdy nie wrócił
do kwater.
– I? –
zapytał Rafael.
–
Należał do starej rodziny. Ze Wschodniego Lasu. – Lior ściszył głos. – A na
jego sienniku znaleźliśmy symbol. Ten sam, co na medalionie twojej matki.
To był
cios. Rafael poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.
– Kto
jeszcze wie?
–
Valmar. I teraz ty.
– Co
chce z tym zrobić?
–
Jeszcze nie wiem. Ale dziś kazał podwoić straże. A jutro – rozpocznie
przesłuchania służby. Z tobą lub bez ciebie.
Rafael
wstał, nie patrząc na Liora. – Z nim.
Tego
wieczoru nie spał.
Leżał
w łóżku, wpatrując się w baldachim. Myśli krążyły jak dzikie ptaki. Dotyk
Valmara. Ogień w jego ustach. Głos pełen władzy, który jednocześnie koił i
rozkazywał. I ten cień w oczach, kiedy mówił o tamtej nocy.
Nie
wiedział, czy był dla niego zdobyczą. Czy czymś więcej. I bał się pytać.
Zasnął
krótko przed świtem. Nie słyszał kroków. Nie słyszał skrzypnięcia drzwi. Nie
usłyszał nawet, jak ktoś zbliżył się do jego łóżka.
Ale
poczuł.
Dłoń,
powolną, ostrożną, na jego nadgarstku. Pochylenie się cienia. Oddech. Nie był
to Valmar. Zapach był inny. Wilgotna ziemia. Drewno. Krew.
Rafael
poderwał się, krzycząc.
Drzwi
rozwarły się z hukiem. Wpadli strażnicy. Valmar był za nimi.
Ale
nikogo już przy nim nie było.
Tylko
rozchylone zasłony i błoto na kamiennej posadzce.
Rozdział
6 – Zimne Serce Króla
Zamek
pogrążony był w cichym, lodowatym poranku. Śnieg sypał leniwie za oknami,
otulając dziedzińce białym milczeniem, które zdawało się krzyczeć bardziej niż
jakiekolwiek słowa. Rafael siedział przy stole w swojej komnacie, ubrany
jeszcze w nocną koszulę, palcami kręcąc wokół rączki kielicha z gorącym winem.
Dłonie mu drżały, chociaż nie z zimna.
Nie
spał. Odkąd zobaczył medalion matki — a potem twarz człowieka, którego śmierć
uważał za pewną — każda godzina stawała się nowym ciężarem.
I był
jeszcze jeden powód, dla którego nie spał.
Dotyk.
Wciąż czuł go na skórze. Palce Valmara sunące wzdłuż kręgosłupa. Dłonie
wplatające się we włosy. Ciepło ust, które nie zadawały pytań, nie potrzebowały
pozwolenia. Ich noc poślubna nie była obowiązkiem. Nie wtedy, gdy zamknęły się
drzwi. Nie wtedy, gdy Rafael, ledwo oddychając z napięcia i niedowierzania,
poddał się. A może nie tylko poddał – może sam chciał.
Szeptane
imię w ciemności. Jęk w gardle. Usta na piersi. Palce pod suknią, a potem...
nic już nie było ważne. Rafael nie wiedział, kiedy przestał walczyć. Kiedy
przestał udawać.
Wiedział
tylko, że to się stało.
A
teraz, czuł jak żar tego wspomnienia pali go od środka.
–
Nadal mi nie ufasz? – spytał król.
Rafael
podniósł wzrok. – A powinienem?
Valmar
nie odpowiedział od razu. Jego oczy, chłodne i nieruchome jak zamarznięte
jezioro, obserwowały każdy ruch chłopaka. – Tylko szaleniec ufa komuś na tym
dworze. Ale ja nie jestem twoim wrogiem.
– Nie
jesteś też moim przyjacielem – odparł Rafael ostro.
Valmar
zbliżył się i zatrzymał zaledwie kilka kroków przed nim. – Być może. Ale wciąż
żyjesz. Dzięki mnie.
Rafael
chciał coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle. Spojrzenie Valmara było
zbyt intensywne. Wciąż nie wiedział, co widzi w nim ten mężczyzna. Ciekawość?
Zagrożenie? Pragnienie? A może tylko wygodny pionek w większej grze?
Noc
zapadła wcześniej niż zwykle. Światło księżyca ślizgało się po marmurach, a
zamek spowity był ciszą, w której każde skrzypnięcie wydawało się ostrzeżeniem.
Rafael stał przy oknie, w myślach wracając do słów Faela, jednego z lordów. Nie
ten Król… popełnił błąd. Nie nadaje się…
Ale
jego myśli nie były już tylko o polityce.
Co,
jeśli to był błąd? – pomyślał Rafael. – Co, jeśli dałem mu to,
czego chciał? A teraz... jestem tylko słabszy.
Bo
pamiętał. Pamiętał każdą sekundę tej nocy. Rozsuwane wstążki sukni. Oczy
Valmara, które nie były wtedy zimne, lecz głodne. Język na jego obojczyku. Usta
między udami. I to, co wydarzyło się potem — długie, głębokie pchnięcia, które
wypełniały go tak mocno, że stracił oddech.
Krzyczał.
Nie z bólu. Z rozkoszy. Nigdy wcześniej takiej nie czuł.
Ale
teraz nie wiedział, czy był zdobywcą... czy zdobytym.
Za
jego plecami Valmar milczał. Siedział przy kominku, wpatrzony w ogień. Rafael
nie miał odwagi się odwrócić.
–
Czasem się boję – przyznał szeptem. – Nie tego, co mogą mi zrobić. Ale tego, że
nigdy nie przestanę się czuć... nie na miejscu.
Valmar
nie odpowiedział. Ale wstał. I podszedł blisko. Ich ramiona zetknęły się.
– Też
się boję – powiedział. – Ale innej rzeczy. Że wreszcie znalazłem coś
prawdziwego. I nie potrafię tego ocalić.
Rafael
odwrócił się powoli. Patrzyli na siebie. I tym razem to Rafael zrobił pierwszy
krok.
Ich
usta spotkały się cicho, jakby świat przestał istnieć na kilka oddechów. To nie
był pocałunek żądzy. To była próba. Czy mogą sobie zaufać? Czy naprawdę są
sami?
Odpowiedź
nie padła. Ale coś w nich pękło. I zaczęło się zmieniać.
Rankiem
Valmar otrzymał nowy list. Nie podpisany. Ten sam krój pisma, co poprzedni.
Kolejna
twarz już jest w zamku. Ufa ci. Ale nie powinna.
Valmar
nie pokazał go Rafaelowi. Jeszcze nie.
Przepraszam za zwłokę. Zapraszam do czytania kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że tym, którzy tutaj zaglądają, lub przez przypadek natkną się na ten blog moja historia, a raczej Rafaela się spodoba ;3
~ Maru ~
Rozdział 5 – Dzień po Krwi
Rafael obudził się jeszcze przed świtem. Komnata, pogrążona w
półmroku, wydawała się zbyt cicha. W powietrzu unosił się ciężki zapach
kadzideł, skóry i krwi. Leżał na chłodnej pościeli z rozpostartą dłonią, której
nie trzymała już dłoń Valmara. Król-wampir opuścił łoże przed świtem. Zniknął
bezszelestnie, jak cień.
Zamiast ulgi, Rafael poczuł dziwną pustkę. Jakby coś z niego
wyrwano. Przetoczył się na bok i wpatrywał się w sufit. Krew jeszcze pulsowała
mu w uszach, a dotyk Valmara wciąż tlił się pod skórą. Wszystko bolało, ale nie
był to ból, którego się spodziewał. To była świadomość. Ciężar
nieodwracalności. Lęk podszyty dziwnym... brakiem.
– Już po wszystkim – powiedział sam do siebie. Ale nie
brzmiało to jak pocieszenie. To wszystko było jak sen, a może dalej śnił? Czy
to normalne, że dalej czuł mrowienie w miejscach gdzie mężczyzna go
dotykał?
W głowie pojawił się urywek z nocy.... Valmar każący mu nie odwracać wzroku,
gdy powoli wsuwał się w niego, stanowcze dłonie wędrujące po każdym zakamarku
jego niedoświadczonego ciała. Każda reakcja była prawdziwa, niespodziewana,
nowa. Choć tak bardzo chciał to nienawidzić, jego ciało ochoczo wręcz prężyło
się pod doświadczonymi ustami, dłońmi. Nie obeszło się bez bólu, ale szybko
wampir pokazał mu co to przyjemność. Nie mógł się skarżyć... Valmar zajął się
nim nader łagodnie, przynajmniej na początku. Lecz gdy hamulce puściły, a on
sam stracił możliwość logicznego myślenia jego mąż nie wahał się. Jego
pchnięcia były mocne i pewne. Dalej czuł jakby mężczyzna był w nim. Dziwne
uczucie. Wszystkie emocje i odczucia sprawiły, że czas jakby się zatrzymał, a
pokój jakby przestał istnieć, byli tylko oni. Nie było tu nic łagodnego. To był
seks o jakim nawet nie czytał w książkach. Jego ciało, zmęczone po przebytej
nocy, mięśnie bolące jakby nigdy wcześniej nie były używane. Miał ochotę zapaść
się pod ziemię. Mężczyzna jako pierwszy zobaczył go w tak intymnej i krępującej
sytuacji. Sam jeszcze dobrze nie znał swojego ciała i tak naprawdę jak wiele
przyjemności jeszcze może dać druga osoba. Wiedział, że nie miał co liczyć na
czułość, jednak mała cząstka miała cichą nadzieję, na chwilę jak z romansu, ale
tak się nie stało. Świadczyło o to zimne miejsce obok niego. Westchnął cicho i
schował twarz w poduszkę. Dlaczego czuł się z tym wszystkim tak
zagubiony? Dlaczego jego ciało krzyczało jeszcze, ale jego
rozum mówił to tylko seks, nic więcej. Nie spotka Księcia z
bajki, nie będzie jak książkach... wiedział, że nie ma i nigdy nie będzie miał
tego luksusu. Musiał wziąć się w garść. Nie mógł wypaść z roli. Wiele osób nie
było mu życzliwych w tym pałacu. Miał ważniejsze rzeczy niż rozmyślanie o
upojnej nocy. Jęknął cicho w poduszkę licząc cicho do 10. Nastał nowy dzień,
który miał przynieść kolejne kłopoty. Spiął się słysząc, że ktoś nadchodzi. Bez
pukania drzwi otworzyły się cicho. Do środka wszedł Lior, ostrożny, z miską
ciepłej wody i świeżą koszulą. Jego spojrzenie było zbyt uważne, zbyt ostrożne.
Nie zadawał zbędnych pytań. Znał Rafaela na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten
sam powie tyle, ile będzie chciał.
– I?
Rafael usiadł powoli. Oparł łokcie na kolanach i przetarł
twarz.
– Żyję.
– To coś znaczy – odparł sługa, podając mu wilgotny ręcznik.
– Nie wiem, czy to dobrze.
Przez chwilę panowała cisza. Lior odsunął ciężką zasłonę,
wpuszczając światło dnia. Śnieg błyszczał jak srebro. Komnata była wypełniona
cichym skrzypieniem drewna w kominku i dalekim echem życia zamku. Rafael
zadrżał lekko, nie z zimna, lecz z wewnętrznego napięcia.
– Król wezwał cię do audiencji po śniadaniu – powiedział w
końcu Lior. – Sala tronowa. Przy wszystkich.
– Doskonale. Uwielbiam być upokarzany publicznie.
Lior uniósł brew.
– Wyglądasz... lepiej, niż myślałem. Mimo wszystko.
Rafael zdołał się uśmiechnąć krzywo.
– To maska. Zawsze była.
Korytarze zamku Północy, długie i posępne, pachniały starą
magią, kamieniem i kurzem. Gobeliny przedstawiające historię rzezi, wojny i
triumfu wisiały ciężko na ścianach. Rafael szedł wolno, z wysoko uniesioną
głową, ale z każdym krokiem czuł, jak narasta w nim niepokój. Był obserwowany.
Czuł to. Od kiedy otworzył oczy tego ranka.
Wielka Sala była pełna. Dwór królewski, doradcy, delegacje z
południa, zachodu i dalekiego wschodu. Wampiry, odziane w ciężkie szaty, z
oczami, które błyszczały jak rubiny. Każde spojrzenie wbijało się w Rafaela
niczym nóż. Wiedzieli. Może nie wszyscy, ale wystarczająco wielu. Wiedzieli, że
nie był księżniczką.
A mimo to siedział na tronie u boku Valmara.
Król nie odezwał się ani razu. Jego obecność wystarczała. Gdy
ktoś z arystokracji próbował zakwestionować obecność Rafaela, wystarczył jeden
jego ruch ręką, jedno spojrzenie — i zapadała cisza.
– Twój wygląd... zaskakuje – powiedziała w końcu jedna z dam
dworu. – Spodziewaliśmy się... delikatniejszej królowej.
– Spodziewaliście się iluzji – odparł Rafael chłodno. – Ja
jestem prawdą. Nawet jeśli nie tą, której się spodziewaliście.
Valmar obrócił głowę w jego stronę. Na jego ustach zatańczył
cień uśmiechu. Ale jego spojrzenie było ostre. To nie był uśmiech triumfu, ale
ostrzeżenia. „Nie przesadzaj”, zdawał się mówić. Rafael milczał dalej.
Pośród gości był ktoś jeszcze. Mężczyzna o skórze jak popiół,
z białymi włosami spiętymi w wysoki węzeł. Siedział daleko, ale nie spuszczał z
Rafaela wzroku. Czuł... chłód. Nie fizyczny, lecz ten, który zapowiada krew.
Po oficjalnych obowiązkach, Rafael spędził resztę dnia w
swojej nowej komnacie. Nie był już więźniem. Ale też nie był wolny. Zamek
Północy miał swoje własne prawa. Nie obowiązywały tu żadne znane mu schematy.
Wszystko było inne. Zimniejsze.
Lior krążył wokół niego niespokojnie. Przynosił kolejne
raporty, sprawdzał posłanie, testował napoje.
– Coś jest nie tak – powiedział w końcu.
– Mówisz o zamku czy o mnie?
– O liście, który znalazłem w skrzynce przy kuchni. Był
zaadresowany do ciebie. Ale nie przez nikogo z dworu.
Rafael uniósł brew.
– Pokaż.
List był prosty. Kilka słów. Ręka drżała, pismo było nerwowe.
Ale treść była jednoznaczna:
„Twoi rodzice nie uciekli. Nie wszyscy. Ktoś przeżył. I chce,
żebyś zginął.”
Nie było podpisu. Nie było pieczęci. Ale coś w tym liście
brzmiało jak prawda. Nie jak groźba. Jak fakt.
– Sabotaż? – zapytał Rafael cicho.
– Albo ostrzeżenie. – Lior spojrzał na niego poważnie. –
Musisz powiedzieć królowi.
– Jeszcze nie. Jeszcze nie wiem, komu ufać.
Wieczorem, gdy zamek zamilkł, Rafael udał się do jednej z
niższych sal, gdzie zgodnie z tradycją wystawiano ofiary ze złota dla nowej
królowej. Był tam sam. Albo tak mu się wydawało.
Ktoś obserwował go z mroku. Kroki. Szmer.
– Kto tam? – warknął, odwracając się gwałtownie.
Nic.
A potem cień oderwał się od ściany.
Nie był to wampir. Ani człowiek. Był... czymś pomiędzy.
– Książę kłamstw – wysyczał nieznajomy. – Królowa-zdrada.
Jeszcze się spotkamy.
Rafael rzucił się do drzwi, ale cień już zniknął.
Kiedy straż przybyła, nie znaleźli nikogo.
Ale ślad został. Na posadzce.
Niewielki medalion. Ten sam, który jego matka nosiła przy
sercu. Zarys herbów, które dawno powinny spłonąć.
I wszystko zamarło.
Rafael zrozumiał, że nikt nie ucieknie od krwi.
Nawet on.
Gdy strażnicy rozproszyli się po zamku, Rafael pozostał sam w
chłodnej sali. Trzymał medalion w palcach jak dowód winy. I zdrady. Serce
waliło mu jak młot. Mimo wszystko czuł, że nie może wrócić do komnaty. Nie
teraz. Nie z tym ciężarem.
Postanowił iść tam, gdzie jeszcze nie był – do starożytnej
biblioteki ukrytej w północnym skrzydle. Lior próbował odwieść go od tego
pomysłu, ale Rafael był nieugięty. Miał nadzieję znaleźć coś, co pomoże mu
zrozumieć, dlaczego medalion jego matki był w rękach zamaskowanego cienia.
Biblioteka pachniała kurzem, starym pergaminem i ogniem. Gdy
tylko przekroczył próg, czuł się obserwowany — choć nikogo tam nie było. Setki
tomów, rękopisów, ksiąg zakazanych. W centrum sali siedział sam Valmar,
pochylony nad mapami.
– Spodziewałem się ciebie – powiedział bez podnoszenia głowy.
– Choć nie sądziłem, że tak szybko.
Rafael zamarł.
– Skąd wiedziałeś?
– Bo jesteś zbyt bystry, by to zignorować – odparł król. –
Usiądź.
Nie był to rozkaz. Było to coś znacznie bardziej
niepokojącego — zaproszenie. Rafael usiadł naprzeciwko, kładąc medalion na
stole.
– Wiesz, co to jest?
Valmar uniósł brwi. – Znam herb. Ród zdradził mnie pół wieku
temu. Myślałem, że wymarli. Widzę, że nie.
– To należało do mojej matki.
Cisza. Ciężka jak ołów.
– Więc twoja matka miała więcej twarzy, niż pokazała światu.
Rafael wbił w niego wzrok. – Co to oznacza?
– Że jesteś celem. I że ktoś bardzo dobrze zna twoją
przeszłość. Lepiej, niż ty sam.
Milczenie przecięło pokój jak nóż. Wreszcie Rafael westchnął.
– Więc co teraz?
Valmar spojrzał na niego z czymś, co przypominało... troskę?
A może była to drapieżna czujność.
– Teraz cię chronię. Ale ty musisz mi zaufać. I przestać grać
w bohatera. To nie jest bajka. To dwór. Tu kończy się iluzja, Rafael.
Rafael przygryzł wargę, czując gorący bunt. Chciał coś rzucić
— jak zawsze. Ale słowa nie przyszły.
Następnego dnia rozpoczęły się przygotowania do zimowego
święta, które miało być oficjalnym powitaniem nowej królowej. Rafael miał
wystąpić publicznie – w ceremonialnym stroju, przy boku Valmara. Każdy ruch był
ćwiczony, każdy gest mierzony.
– Jeśli spojrzysz na nich zbyt długo, uznają to za wyzwanie –
mówił Lior. – Jeśli za krótko, uznają za pogardę. Patrz pewnie. Ale nie za
pewnie.
Rafael parsknął.
– Brzmi, jakby wszystko było niewłaściwe.
– Tak właśnie działa dwór.
Kiedy nadeszła pora, Rafael czuł, że jego ciało zdradza go w
każdej sekundzie. Koszula z wysokim kołnierzem, peleryna z czarnego aksamitu,
srebrny herb Północy przypięty do ramienia. Wyglądał jak królewski małżonek.
Czuł się jak przynęta.
W sali balowej, oświetlonej tysiącami świec, tłum wiwatował,
choć nie do końca z serca. Wśród gratulacji, fałszywych uśmiechów i toastów,
Rafael poczuł, że jest z każdej strony osaczony. A potem, spośród tłumu,
zobaczył twarz. Twarz, która należała do strażnika jego pałacu z dzieciństwa.
Kogoś, kto zginął w ucieczce jego rodziców.
Ale on tam był. I patrzył na Rafaela z nienawiścią.
Rafael zamarł.
– Ktoś tu nie powinien być – powiedział do Valmara cicho.
Król natychmiast zareagował. Dłoń zacisnęła się na jego
nadgarstku.
– Prowadź wzrokiem. Nie odwracaj się. Widzisz go?
– Tak. Czerwony płaszcz, przy drugim filarze.
Valmar skinął głową. Sygnał był tak subtelny, że tylko
najczujniejsi go zauważyli. Trzy sylwetki oderwały się z cienia. Rafaela
otoczyła straż.
Zamach nie doszedł do skutku.
Ale tego wieczoru Rafael spał ze sztyletem pod poduszką. I ze
świadomością, że nie był już tylko pionkiem w grze. Był kartą. Kartą, którą
wszyscy próbowali zagrać.
I jak każda karta — mógł zostać spalony.
Hey Miśki <3 Wybaczcie opóźnienie ale sesja na studiach dała mi w kość. Na szczęście już
koniec i do końca tygodnia powinien pojawić się rozdział. Także jestem, nie zniknęłam <3
W międzyczasie polecam do przeczytania. Ja jestem poskładana @_@
https://bato.si/title/132090-kill-my-love-team-hazama