Zastanawiam się nad przeniesieniem się na Wattpad. Przeniosę wtedy wszystkie opowiadania tam. Będę informować na bieżąco i na pewno zostawię link do strony ^^
A teraz… Miłego czytania dla tych, którzy zaglądają.
Rozdział
9 – Rada bez masek
Poranek
był cichy. Zbyt cichy.
Rafael
stał przy oknie i obserwował, jak śnieg osiada na blankach zamku, przykrywając
świat grubą warstwą bieli. W jego wnętrzu panował jednak inny klimat —
gorączkowy, szorstki, niespokojny. Dłoń zaciskała się nerwowo na krawędzi
stołu, gdy próbował zmusić oddech do równomiernego rytmu.
Dziś
miał przestać być duchem. Dziś miał wystąpić przed ludźmi nie jako księżniczka,
nie jako polityczny prezent, nie jako ofiara – ale jako książę. Rafael. Syn
królowej i króla. Ostatni spadkobierca czegoś, co mogło nigdy nie należeć do
niego.
–
Panie? – Lior wszedł cicho, z kartą materiału złożoną na ramieniu. – Wszystko
gotowe. Valmar prosi, byś zszedł na główną salę za godzinę. Nie wcześniej.
Rafael
skinął głową, nie mówiąc nic.
–
Chcesz, żebym został?
– Nie
– odpowiedział, cicho, ale stanowczo. – Sam to zrobię.
Suknia
leżała zwinięta w kącie. Dziś pierwszy raz od tygodni Rafael jej nie założy.
Zamiast tego miał na sobie prostą tunikę z ciężkiego, granatowego materiału,
pas zdobiony srebrnym haftem i wysokie buty z miękkiej skóry. Włosy —
rozpuszczone, opadały swobodnie na ramiona. Żadnych peruk, żadnych ozdób,
żadnych masek.
Zostawił
za sobą milczenie, w które wtłoczono go od urodzenia.
Każdy
krok na korytarzu był jak uderzenie serca. Szybsze. Głośniejsze. I mimo że nie
było jeszcze nikogo, kto go widział, czuł ciężar wzroku na karku. Jakby mury
same przyglądały się, jak przechodzi — inny, niż oczekiwali.
Strażnicy
przed drzwiami sali obrad spojrzeli na niego z mieszaniną zaskoczenia i
szacunku. Nie zatrzymali go. Tylko uchylili skrzydło.
Sala
była ogromna. Krąg krzeseł wokół kamiennego stołu, światło wpadające przez
wysokie witraże i dziesiątki spojrzeń, które od razu padły na niego.
Valmar
siedział już na swoim miejscu. Miał na sobie czarne, wyszywane złotem szaty i
coś w jego spojrzeniu mówiło: Nie wahaj się.
– Kto
to…? – wymamrotał jeden z lordów.
– To
książę Rafael – odparł Valmar, bez najmniejszego zawahania. – Dziedzic, którego
wasz świat próbował pochować.
Rafael
poczuł, jak powietrze gęstnieje. Czas przestał płynąć.
Rafael
usiadł przy Valmarze. Gdy dotknął chłodnego drewna pod palcami, poczuł, jak
serce staje mu w gardle. Nie znał tych ludzi. Nie ufał im. Ale jeśli miał
przetrwać — musiał patrzeć im w oczy. Wiedział, że wielu z nich znało kraj z
którego przybył jak i ich władcę.
Nie
wiedział jeszcze, co usłyszy. Ani jak bardzo ta rada odmieni jego los.
………………………………………….
–
Jakim prawem zasiada z nami?! – głos lorda Eraste, starego jak same mury sali,
rozbrzmiał głośnym echem. – To dziecko! Przebrane! Oszukujące cały dwór! Hańba!
Rafael
nawet nie drgnął.
Valmar
wstał. – Zasiada tu z mojego rozkazu. Jako władca Północy nie potrzebuję waszej
zgody, by przywrócić komuś imię, które zostało mu odebrane.
– A
może nie chodzi o imię, tylko o łóżko, które dzieli? – warknął Lord Ithon, z
cienkim uśmieszkiem. – Cały dwór szepcze, królu.
Gwar
przeszedł przez salę. Kilku Lordów zamrugało, niektórzy odwrócili wzrok. Rafael
poczuł, jak w jego piersi rośnie znajome napięcie — to samo, które towarzyszyło
mu, gdy stawał do walki na ulicach, gdy musiał walczyć, by przeżyć.
Ale
zanim zdążył się odezwać — zrobił to Valmar.
–
Milcz.
Słowo
było ostre, jak klinga. Zimne. Zatrzymujące powietrze.
–
Rafael jest moim gościem. I moim wyborem. Jeśli macie z tym problem, opuśćcie
zamek. Natychmiast.
Ithon
pobladł, ale nie odpowiedział.
Rafael
powoli uniósł wzrok. Czuł, jak jego serce wali mu jak oszalałe, ale nie
zamierzał dłużej milczeć.
–
Kiedy miałem sześć lat, ukryto mnie w spiżarni, bo mojej matce groziła śmierć –
powiedział cicho, ale wyraźnie. – Wysłano mnie, bym zginął. Przebrano za kogoś,
kim nie byłem. I przez lata słyszałem tylko jedno: milcz, udawaj, bądź cicho.
Ale dziś już nie będę.
W sali
zapadła cisza.
– Nie
chcę korony. Nie chcę tytułu. Ale jeśli już tu jestem – spojrzał na Valmara –
nie będę pionkiem.
Valmar
kiwnął głową z uznaniem.
– I
właśnie dlatego siedzisz obok mnie.
Po
radzie Rafael został w komnacie sam. Dłonie drżały mu jeszcze, choć twarz
pozostawała nieruchoma. Tyle spojrzeń. Tyle niedopowiedzianych gróźb. A on —
zasiadł tam jak równy.
Drzwi
skrzypnęły.
Valmar
wszedł bez słowa, zamknął je za sobą i podszedł do Rafaela.
–
Bałeś się?
– Cały
czas – odpowiedział chłopak. – Ale miałem dość udawania.
– I to
cię czyni niebezpiecznym – powiedział cicho Valmar. – Bo nie boisz się już
tego, co inni myślą.
Rafael
spojrzał na niego z nutą ironii. – Nie pomyślałem, że tobie też może to
przeszkadzać.
Valmar
zbliżył się. – Mnie nie. Ale im… przeszkadza bardzo. I to dopiero początek.
– Ktoś
w tej sali wie, kim jestem. Ktoś, kto nie powinien – powiedział Rafael. –
Widziałem ich spojrzenia. Nie tylko zaskoczenie. Strach.
Valmar
kiwnął głową. – Dlatego jutro zaczniemy działać.
–
Działać?
–
Przeszukamy zapiski z czasów twojej matki. Kto wtedy odwiedzał dwór. Kto
wspierał królową. I kto ją zdradził.
Rafael
skinął głową. I po raz pierwszy poczuł, że nie tylko odzyskuje siebie. Ale
także prawdę.
Po
radzie Rafael długo nie potrafił zasnąć.
Leżał
w łożu z ciężkimi kotarami, otulony ciszą nocy i własnymi myślami. Zamek
oddychał szeptem kamieni i trzaskaniem ognia w kominku. Za zasłoną ciszy kryła
się jednak burza – w sercu, w ciele, w wspomnieniach.
Nie
potrafił wyrzucić z głowy spojrzenia Valmara.
Nie
tego dzisiejszego – królewskiego, spokojnego, pewnego siebie.
Tamtego.
Głębokiego, mrocznego i niespodziewanie czułego.
Z
nocy, która powinna była być tylko formalnością.
Jego
pierwsza noc jako „panny młodej” miała być piekłem. Tak mu powtarzano. I przez
całe życie bał się chwili, w której ktoś będzie mógł go dotknąć bez pytania.
Ale
Valmar… nie był taki.
Jego
dłonie były silne, pewne, ale też ciepłe. Zatrzymały się na biodrze Rafaela
dłużej, niż było trzeba. Usta — początkowo chłodne — stały się łagodne, niemal
cierpliwe. Rafael pamiętał, jak jego własne ciało zawiodło. Jak odpowiadało.
Jak rozpadło się na dźwięki, których nie potrafił zatrzymać.
I
wstyd. I złość.
I to,
co przyszło później — obietnica, że nie zostanie już sam.
Ale
czy można ufać komuś, kto miał prawo cię zniszczyć?
Rafael
zakrył twarz dłonią, próbując odsunąć wspomnienia. Ale obrazy były zbyt
wyraźne. Valmar nad nim. Głos nocy. Szept przy uchu:
– Już
nie musisz niczego udawać.
I
właśnie tego bał się najbardziej. Że już nie musi udawać. A mimo to nie wie,
kim jest.
Rankiem
komnata była chłodna. Rafael zszedł do biblioteki, z Lior’em idącym krok za
nim. Miał dość siedzenia wśród zasłon i ciszy. Musiał działać. Musiał… szukać.
–
Valmar powiedział, że twoja matka miała tajne spotkania z kilkoma Lordami –
rzucił Lior, przesuwając dłonią po zwojach i tomach ułożonych równo w regale. –
Ale nie wiadomo z kim dokładnie.
– W
takim razie szukamy listów. Czegokolwiek osobistego.
Przez
godzinę przekładali pergamin za pergaminem. Rafaela bolały oczy. Wszystko
brzmiało jak suche raporty z upraw i rejestry gości.
Aż w
końcu — coś.
Stary
dziennik. Skórzana oprawa. I pismo, które przypomniało mu dzieciństwo. Matka.
Lior
spojrzał na niego pytająco, ale Rafael już otwierał.
Pierwsze
strony były zwyczajne. Ale potem…
„Nie mogę ufać królowej. Widziałam ją nocą w wieży,
rozmawiała z posłańcem z Południa. Wiedziałam już wtedy, że nie zawaha się
poświęcić nikogo, jeśli tylko zyska władzę. Rafael nie może zostać na dworze.
Wyślę go z Garildą. Jeśli kiedykolwiek wróci, niech pamięta: nie każda krew
zasługuje na lojalność.”
Rafael
poczuł, jak świat wiruje.
– To
twoja matka? – zapytał Lior cicho.
Rafael
skinął głową. – I teraz już wiem. Wiedziała. Wiedziała, że mnie sprzedadzą.
–
Wiedziała więcej. I ktoś też o tym wiedział – powiedział Lior, biorąc dziennik
do rąk. – Trzeba to pokazać Królowi i ….- nie skończył mówić gdy dziennik
został zabrany z dłoni Lior'a.
Valmar
wziął dziennik w milczeniu. Przeczytał dwa razy. Każde zdanie. Potem podszedł
do okna.
–
Wiem, kto był wtedy w wieży – powiedział powoli. – Jeśli twoja matka miała
rację… mamy zdrajcę znacznie bliżej, niż sądziliśmy.
Rafael
nie powiedział nic. Ale jego serce znowu zaczęło bić szybciej. Po raz pierwszy
od dawna nie bał się tego uczucia.
Nie
był sam.
– Lord
Davent. – Głos Valmara odbił się echem w marmurowym holu. – Chciałbym z tobą
porozmawiać.
Rafael
stał z tyłu, nieco za Królem, ale nie jak sługa. Nie jak księżniczka. Jak ktoś,
kto patrzył w twarz temu, co kiedyś zniszczył jego dzieciństwo.
Davent
był stary. Siwe włosy spięte w warkocz, szata w kolorze popiołu. Jego oczy były
zimne, zbyt pewne siebie. Zbyt spokojne.
– O
czym, Wasza Wysokość?
– O
nocy, w której moja matka zniknęła – odezwał się Rafael.
Davent
uniósł brwi.
–
Twierdzisz, że twoja matka była…?
–
Zdradzona. Przez kogoś z rady. Kogoś, kto wiedział, gdzie ją znaleźć. Kto mógł
ją wydać południowemu posłańcowi. – Valmar wszedł mu w słowo. – Kogoś, kto
wszedł do wieży bez eskorty, bo miał klucz.
Davent
zamilkł na moment, ale to wystarczyło.
–
Niczego nie udowodnicie – powiedział w końcu z chłodnym uśmiechem. – A jeśli
zaczniecie oskarżać starszyznę bez dowodów, cały dwór się od was odwróci.
– Nie
potrzebujemy dowodu – syknął Rafael. – Wystarczy cień, żeby wiedzieć, gdzie
pada światło.
Valmar
nie przerwał. Patrzył tylko, obserwując z lodowatym spokojem, jak lord zaczyna
się pocić.
Później,
gdy zamek ucichł i ostatnie światła zgasły, Rafael siedział przy kominku w
prywatnej komnacie Valmara. Paliła się tylko jedna świeca. W powietrzu unosił
się zapach wosku i dymu.
Valmar
podał mu kielich z ciepłym winem.
–
Dobrze mówiłeś.
Rafael
wziął łyk. – Miałem całe życie na ćwiczenie języka. Mówiłem, żeby przetrwać.
Dziś... chciałem mówić, żeby ktoś usłyszał.
Valmar
usiadł naprzeciw. Długo mu się przyglądał.
– Gdy
cię pierwszy raz zobaczyłem… myślałem, że cię złamię.
–
Próbowałeś – odpowiedział Rafael bez gniewu.
– A
ty… się rozpadłeś. Ale nie tak, jak sądziłem.
Rafael
spuścił wzrok. – Ty byłeś pierwszy.
Valmar
nie zrozumiał od razu.
–
Pierwszy, który mnie dotknął... i nie chciałem uciekać – dodał chłopak ciszej.
–Byłeś moim pierwszym….
Milczenie
zawisło między nimi. Gęste. Intymne.
Valmar
odsunął kielich. Wstał. Przysiadł obok Rafaela, tak blisko, że chłopak poczuł
ciepło jego skóry.
– I co
teraz? – zapytał cicho.
–
Teraz... – Rafael uniósł wzrok. – Nie wiem. Ale nie chcę znowu udawać.
Valmar
skinął głową. Przez dłuższą chwilę siedzieli tak, w ciszy. I kiedy dłoń króla
dotknęła jego palców, Rafael nie cofnął się.
Nie
było pożądania.
Była
obecność.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńkochana autorko no cóż proszę Cię o jedno nie przenoś się na wattpada, to znaczy możesz... ale i tu pozostań... nie trawię tego serwisu po prostu, miałam konto (z oporami się udało założyć), ale jak przyszło do odzyskania to klapa... i aby przeczytać to żądają logowania, a mnie to wkurza po prostu...
Tyle do moich wynurzeń...
A co do rozdziału... no proszę Rafael pokazał, że już nie będzie się kryć, mimo że się bał to nie pokazał tego po sobie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka