niedziela, 31 sierpnia 2025

Książę w Ramionach Mroku 9

 Zastanawiam się nad przeniesieniem się na Wattpad. Przeniosę wtedy wszystkie opowiadania tam. Będę informować na bieżąco i na pewno zostawię link do strony ^^

A teraz… Miłego czytania dla tych, którzy zaglądają. 
 

Rozdział  9 – Rada bez masek

Poranek był cichy. Zbyt cichy.

Rafael stał przy oknie i obserwował, jak śnieg osiada na blankach zamku, przykrywając świat grubą warstwą bieli. W jego wnętrzu panował jednak inny klimat — gorączkowy, szorstki, niespokojny. Dłoń zaciskała się nerwowo na krawędzi stołu, gdy próbował zmusić oddech do równomiernego rytmu.

Dziś miał przestać być duchem. Dziś miał wystąpić przed ludźmi nie jako księżniczka, nie jako polityczny prezent, nie jako ofiara – ale jako książę. Rafael. Syn królowej i króla. Ostatni spadkobierca czegoś, co mogło nigdy nie należeć do niego.

– Panie? – Lior wszedł cicho, z kartą materiału złożoną na ramieniu. – Wszystko gotowe. Valmar prosi, byś zszedł na główną salę za godzinę. Nie wcześniej.

Rafael skinął głową, nie mówiąc nic.

– Chcesz, żebym został?

– Nie – odpowiedział, cicho, ale stanowczo. – Sam to zrobię.

Suknia leżała zwinięta w kącie. Dziś pierwszy raz od tygodni Rafael jej nie założy. Zamiast tego miał na sobie prostą tunikę z ciężkiego, granatowego materiału, pas zdobiony srebrnym haftem i wysokie buty z miękkiej skóry. Włosy — rozpuszczone, opadały swobodnie na ramiona. Żadnych peruk, żadnych ozdób, żadnych masek.

Zostawił za sobą milczenie, w które wtłoczono go od urodzenia.

Każdy krok na korytarzu był jak uderzenie serca. Szybsze. Głośniejsze. I mimo że nie było jeszcze nikogo, kto go widział, czuł ciężar wzroku na karku. Jakby mury same przyglądały się, jak przechodzi — inny, niż oczekiwali.

Strażnicy przed drzwiami sali obrad spojrzeli na niego z mieszaniną zaskoczenia i szacunku. Nie zatrzymali go. Tylko uchylili skrzydło.

Sala była ogromna. Krąg krzeseł wokół kamiennego stołu, światło wpadające przez wysokie witraże i dziesiątki spojrzeń, które od razu padły na niego.

Valmar siedział już na swoim miejscu. Miał na sobie czarne, wyszywane złotem szaty i coś w jego spojrzeniu mówiło: Nie wahaj się.

– Kto to…? – wymamrotał jeden z lordów.

– To książę Rafael – odparł Valmar, bez najmniejszego zawahania. – Dziedzic, którego wasz świat próbował pochować.

Rafael poczuł, jak powietrze gęstnieje. Czas przestał płynąć.

Rafael usiadł przy Valmarze. Gdy dotknął chłodnego drewna pod palcami, poczuł, jak serce staje mu w gardle. Nie znał tych ludzi. Nie ufał im. Ale jeśli miał przetrwać — musiał patrzeć im w oczy. Wiedział, że wielu z nich znało kraj z którego przybył jak i ich władcę.

Nie wiedział jeszcze, co usłyszy. Ani jak bardzo ta rada odmieni jego los.

………………………………………….

– Jakim prawem zasiada z nami?! – głos lorda Eraste, starego jak same mury sali, rozbrzmiał głośnym echem. – To dziecko! Przebrane! Oszukujące cały dwór! Hańba!

Rafael nawet nie drgnął.

Valmar wstał. – Zasiada tu z mojego rozkazu. Jako władca Północy nie potrzebuję waszej zgody, by przywrócić komuś imię, które zostało mu odebrane.

– A może nie chodzi o imię, tylko o łóżko, które dzieli? – warknął Lord Ithon, z cienkim uśmieszkiem. – Cały dwór szepcze, królu.

Gwar przeszedł przez salę. Kilku Lordów zamrugało, niektórzy odwrócili wzrok. Rafael poczuł, jak w jego piersi rośnie znajome napięcie — to samo, które towarzyszyło mu, gdy stawał do walki na ulicach, gdy musiał walczyć, by przeżyć.

Ale zanim zdążył się odezwać — zrobił to Valmar.

– Milcz.

Słowo było ostre, jak klinga. Zimne. Zatrzymujące powietrze.

– Rafael jest moim gościem. I moim wyborem. Jeśli macie z tym problem, opuśćcie zamek. Natychmiast.

Ithon pobladł, ale nie odpowiedział.

Rafael powoli uniósł wzrok. Czuł, jak jego serce wali mu jak oszalałe, ale nie zamierzał dłużej milczeć.

– Kiedy miałem sześć lat, ukryto mnie w spiżarni, bo mojej matce groziła śmierć – powiedział cicho, ale wyraźnie. – Wysłano mnie, bym zginął. Przebrano za kogoś, kim nie byłem. I przez lata słyszałem tylko jedno: milcz, udawaj, bądź cicho. Ale dziś już nie będę.

W sali zapadła cisza.

– Nie chcę korony. Nie chcę tytułu. Ale jeśli już tu jestem – spojrzał na Valmara – nie będę pionkiem.

Valmar kiwnął głową z uznaniem.

– I właśnie dlatego siedzisz obok mnie.

Po radzie Rafael został w komnacie sam. Dłonie drżały mu jeszcze, choć twarz pozostawała nieruchoma. Tyle spojrzeń. Tyle niedopowiedzianych gróźb. A on — zasiadł tam jak równy.

Drzwi skrzypnęły.

Valmar wszedł bez słowa, zamknął je za sobą i podszedł do Rafaela.

– Bałeś się?

– Cały czas – odpowiedział chłopak. – Ale miałem dość udawania.

– I to cię czyni niebezpiecznym – powiedział cicho Valmar. – Bo nie boisz się już tego, co inni myślą.

Rafael spojrzał na niego z nutą ironii. – Nie pomyślałem, że tobie też może to przeszkadzać.

Valmar zbliżył się. – Mnie nie. Ale im… przeszkadza bardzo. I to dopiero początek.

– Ktoś w tej sali wie, kim jestem. Ktoś, kto nie powinien – powiedział Rafael. – Widziałem ich spojrzenia. Nie tylko zaskoczenie. Strach.

Valmar kiwnął głową. – Dlatego jutro zaczniemy działać.

– Działać?

– Przeszukamy zapiski z czasów twojej matki. Kto wtedy odwiedzał dwór. Kto wspierał królową. I kto ją zdradził.

Rafael skinął głową. I po raz pierwszy poczuł, że nie tylko odzyskuje siebie. Ale także prawdę.

 

Po radzie Rafael długo nie potrafił zasnąć.

Leżał w łożu z ciężkimi kotarami, otulony ciszą nocy i własnymi myślami. Zamek oddychał szeptem kamieni i trzaskaniem ognia w kominku. Za zasłoną ciszy kryła się jednak burza – w sercu, w ciele, w wspomnieniach.

Nie potrafił wyrzucić z głowy spojrzenia Valmara.

Nie tego dzisiejszego – królewskiego, spokojnego, pewnego siebie.

Tamtego. Głębokiego, mrocznego i niespodziewanie czułego.

Z nocy, która powinna była być tylko formalnością.

Jego pierwsza noc jako „panny młodej” miała być piekłem. Tak mu powtarzano. I przez całe życie bał się chwili, w której ktoś będzie mógł go dotknąć bez pytania.

Ale Valmar… nie był taki.

Jego dłonie były silne, pewne, ale też ciepłe. Zatrzymały się na biodrze Rafaela dłużej, niż było trzeba. Usta — początkowo chłodne — stały się łagodne, niemal cierpliwe. Rafael pamiętał, jak jego własne ciało zawiodło. Jak odpowiadało. Jak rozpadło się na dźwięki, których nie potrafił zatrzymać.

I wstyd. I złość.

I to, co przyszło później — obietnica, że nie zostanie już sam.

Ale czy można ufać komuś, kto miał prawo cię zniszczyć?

Rafael zakrył twarz dłonią, próbując odsunąć wspomnienia. Ale obrazy były zbyt wyraźne. Valmar nad nim. Głos nocy. Szept przy uchu:

– Już nie musisz niczego udawać.

I właśnie tego bał się najbardziej. Że już nie musi udawać. A mimo to nie wie, kim jest.

Rankiem komnata była chłodna. Rafael zszedł do biblioteki, z Lior’em idącym krok za nim. Miał dość siedzenia wśród zasłon i ciszy. Musiał działać. Musiał… szukać.

– Valmar powiedział, że twoja matka miała tajne spotkania z kilkoma Lordami – rzucił Lior, przesuwając dłonią po zwojach i tomach ułożonych równo w regale. – Ale nie wiadomo z kim dokładnie.

– W takim razie szukamy listów. Czegokolwiek osobistego.

Przez godzinę przekładali pergamin za pergaminem. Rafaela bolały oczy. Wszystko brzmiało jak suche raporty z upraw i rejestry gości.

Aż w końcu — coś.

Stary dziennik. Skórzana oprawa. I pismo, które przypomniało mu dzieciństwo. Matka.

Lior spojrzał na niego pytająco, ale Rafael już otwierał.

Pierwsze strony były zwyczajne. Ale potem…

„Nie mogę ufać królowej. Widziałam ją nocą w wieży, rozmawiała z posłańcem z Południa. Wiedziałam już wtedy, że nie zawaha się poświęcić nikogo, jeśli tylko zyska władzę. Rafael nie może zostać na dworze. Wyślę go z Garildą. Jeśli kiedykolwiek wróci, niech pamięta: nie każda krew zasługuje na lojalność.”

Rafael poczuł, jak świat wiruje.

– To twoja matka? – zapytał Lior cicho.

Rafael skinął głową. – I teraz już wiem. Wiedziała. Wiedziała, że mnie sprzedadzą.

– Wiedziała więcej. I ktoś też o tym wiedział – powiedział Lior, biorąc dziennik do rąk. – Trzeba to pokazać Królowi i ….- nie skończył mówić gdy dziennik został zabrany z dłoni Lior'a.  

Valmar wziął dziennik w milczeniu. Przeczytał dwa razy. Każde zdanie. Potem podszedł do okna.

– Wiem, kto był wtedy w wieży – powiedział powoli. – Jeśli twoja matka miała rację… mamy zdrajcę znacznie bliżej, niż sądziliśmy.

Rafael nie powiedział nic. Ale jego serce znowu zaczęło bić szybciej. Po raz pierwszy od dawna nie bał się tego uczucia.

Nie był sam.

– Lord Davent. – Głos Valmara odbił się echem w marmurowym holu. – Chciałbym z tobą porozmawiać.

Rafael stał z tyłu, nieco za Królem, ale nie jak sługa. Nie jak księżniczka. Jak ktoś, kto patrzył w twarz temu, co kiedyś zniszczył jego dzieciństwo.

Davent był stary. Siwe włosy spięte w warkocz, szata w kolorze popiołu. Jego oczy były zimne, zbyt pewne siebie. Zbyt spokojne.

– O czym, Wasza Wysokość?

– O nocy, w której moja matka zniknęła – odezwał się Rafael.

Davent uniósł brwi.

– Twierdzisz, że twoja matka była…?

– Zdradzona. Przez kogoś z rady. Kogoś, kto wiedział, gdzie ją znaleźć. Kto mógł ją wydać południowemu posłańcowi. – Valmar wszedł mu w słowo. – Kogoś, kto wszedł do wieży bez eskorty, bo miał klucz.

Davent zamilkł na moment, ale to wystarczyło.

– Niczego nie udowodnicie – powiedział w końcu z chłodnym uśmiechem. – A jeśli zaczniecie oskarżać starszyznę bez dowodów, cały dwór się od was odwróci.

– Nie potrzebujemy dowodu – syknął Rafael. – Wystarczy cień, żeby wiedzieć, gdzie pada światło.

Valmar nie przerwał. Patrzył tylko, obserwując z lodowatym spokojem, jak lord zaczyna się pocić.

Później, gdy zamek ucichł i ostatnie światła zgasły, Rafael siedział przy kominku w prywatnej komnacie Valmara. Paliła się tylko jedna świeca. W powietrzu unosił się zapach wosku i dymu.

Valmar podał mu kielich z ciepłym winem.

– Dobrze mówiłeś.

Rafael wziął łyk. – Miałem całe życie na ćwiczenie języka. Mówiłem, żeby przetrwać. Dziś... chciałem mówić, żeby ktoś usłyszał.

Valmar usiadł naprzeciw. Długo mu się przyglądał.

– Gdy cię pierwszy raz zobaczyłem… myślałem, że cię złamię.

– Próbowałeś – odpowiedział Rafael bez gniewu.

– A ty… się rozpadłeś. Ale nie tak, jak sądziłem.

Rafael spuścił wzrok. – Ty byłeś pierwszy.

Valmar nie zrozumiał od razu.

– Pierwszy, który mnie dotknął... i nie chciałem uciekać – dodał chłopak ciszej. –Byłeś moim pierwszym….

Milczenie zawisło między nimi. Gęste. Intymne.

Valmar odsunął kielich. Wstał. Przysiadł obok Rafaela, tak blisko, że chłopak poczuł ciepło jego skóry.

– I co teraz? – zapytał cicho.

– Teraz... – Rafael uniósł wzrok. – Nie wiem. Ale nie chcę znowu udawać.

Valmar skinął głową. Przez dłuższą chwilę siedzieli tak, w ciszy. I kiedy dłoń króla dotknęła jego palców, Rafael nie cofnął się.

Nie było pożądania.

Była obecność.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    kochana autorko no cóż proszę Cię o jedno nie przenoś się na wattpada, to znaczy możesz... ale i tu pozostań... nie trawię tego serwisu po prostu, miałam konto (z oporami się udało założyć), ale jak przyszło do odzyskania to klapa... i  aby przeczytać to żądają logowania, a mnie to wkurza po prostu...
    Tyle do moich wynurzeń...
    A co do rozdziału... no proszę Rafael pokazał, że już nie będzie się kryć, mimo że się bał to nie pokazał tego po sobie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń