poniedziałek, 21 lipca 2025

Książę w Ramionach Mroku 6


Rozdział 6 – Zimne Serce Króla

Zamek pogrążony był w cichym, lodowatym poranku. Śnieg sypał leniwie za oknami, otulając dziedzińce białym milczeniem, które zdawało się krzyczeć bardziej niż jakiekolwiek słowa. Rafael siedział przy stole w swojej komnacie, ubrany jeszcze w nocną koszulę, palcami kręcąc wokół rączki kielicha z gorącym winem. Dłonie mu drżały, chociaż nie z zimna.

Nie spał. Odkąd zobaczył medalion matki — a potem twarz człowieka, którego śmierć uważał za pewną — każda godzina stawała się nowym ciężarem.

I był jeszcze jeden powód, dla którego nie spał.

Dotyk. Wciąż czuł go na skórze. Palce Valmara sunące wzdłuż kręgosłupa. Dłonie wplatające się we włosy. Ciepło ust, które nie zadawały pytań, nie potrzebowały pozwolenia. Ich noc poślubna nie była obowiązkiem. Nie wtedy, gdy zamknęły się drzwi. Nie wtedy, gdy Rafael, ledwo oddychając z napięcia i niedowierzania, poddał się. A może nie tylko poddał – może sam chciał.

Szeptane imię w ciemności. Jęk w gardle. Usta na piersi. Palce pod suknią, a potem... nic już nie było ważne. Rafael nie wiedział, kiedy przestał walczyć. Kiedy przestał udawać.

Wiedział tylko, że to się stało.

A teraz, czuł jak żar tego wspomnienia pali go od środka.

– Nadal mi nie ufasz? – spytał król.

Rafael podniósł wzrok. – A powinienem?

Valmar nie odpowiedział od razu. Jego oczy, chłodne i nieruchome jak zamarznięte jezioro, obserwowały każdy ruch chłopaka. – Tylko szaleniec ufa komuś na tym dworze. Ale ja nie jestem twoim wrogiem.

– Nie jesteś też moim przyjacielem – odparł Rafael ostro.

Valmar zbliżył się i zatrzymał zaledwie kilka kroków przed nim. – Być może. Ale wciąż żyjesz. Dzięki mnie.

Rafael chciał coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle. Spojrzenie Valmara było zbyt intensywne. Wciąż nie wiedział, co widzi w nim ten mężczyzna. Ciekawość? Zagrożenie? Pragnienie? A może tylko wygodny pionek w większej grze?

Noc zapadła wcześniej niż zwykle. Światło księżyca ślizgało się po marmurach, a zamek spowity był ciszą, w której każde skrzypnięcie wydawało się ostrzeżeniem. Rafael stał przy oknie, w myślach wracając do słów Faela, jednego z lordów. Nie ten Król… popełnił błąd. Nie nadaje się…

Ale jego myśli nie były już tylko o polityce.

Co, jeśli to był błąd? – pomyślał Rafael. – Co, jeśli dałem mu to, czego chciał? A teraz... jestem tylko słabszy.

Bo pamiętał. Pamiętał każdą sekundę tej nocy. Rozsuwane wstążki sukni. Oczy Valmara, które nie były wtedy zimne, lecz głodne. Język na jego obojczyku. Usta między udami. I to, co wydarzyło się potem — długie, głębokie pchnięcia, które wypełniały go tak mocno, że stracił oddech.

Krzyczał. Nie z bólu. Z rozkoszy. Nigdy wcześniej takiej nie czuł.

Ale teraz nie wiedział, czy był zdobywcą... czy zdobytym.

Za jego plecami Valmar milczał. Siedział przy kominku, wpatrzony w ogień. Rafael nie miał odwagi się odwrócić.

– Czasem się boję – przyznał szeptem. – Nie tego, co mogą mi zrobić. Ale tego, że nigdy nie przestanę się czuć... nie na miejscu.

Valmar nie odpowiedział. Ale wstał. I podszedł blisko. Ich ramiona zetknęły się.

– Też się boję – powiedział. – Ale innej rzeczy. Że wreszcie znalazłem coś prawdziwego. I nie potrafię tego ocalić.

Rafael odwrócił się powoli. Patrzyli na siebie. I tym razem to Rafael zrobił pierwszy krok.

Ich usta spotkały się cicho, jakby świat przestał istnieć na kilka oddechów. To nie był pocałunek żądzy. To była próba. Czy mogą sobie zaufać? Czy naprawdę są sami?

Odpowiedź nie padła. Ale coś w nich pękło. I zaczęło się zmieniać.

Rankiem Valmar otrzymał nowy list. Nie podpisany. Ten sam krój pisma, co poprzedni.

Kolejna twarz już jest w zamku. Ufa ci. Ale nie powinna.

Valmar nie pokazał go Rafaelowi. Jeszcze nie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz