Rozdział
6 – Zimne Serce Króla
Zamek
pogrążony był w cichym, lodowatym poranku. Śnieg sypał leniwie za oknami,
otulając dziedzińce białym milczeniem, które zdawało się krzyczeć bardziej niż
jakiekolwiek słowa. Rafael siedział przy stole w swojej komnacie, ubrany
jeszcze w nocną koszulę, palcami kręcąc wokół rączki kielicha z gorącym winem.
Dłonie mu drżały, chociaż nie z zimna.
Nie
spał. Odkąd zobaczył medalion matki — a potem twarz człowieka, którego śmierć
uważał za pewną — każda godzina stawała się nowym ciężarem.
I był
jeszcze jeden powód, dla którego nie spał.
Dotyk.
Wciąż czuł go na skórze. Palce Valmara sunące wzdłuż kręgosłupa. Dłonie
wplatające się we włosy. Ciepło ust, które nie zadawały pytań, nie potrzebowały
pozwolenia. Ich noc poślubna nie była obowiązkiem. Nie wtedy, gdy zamknęły się
drzwi. Nie wtedy, gdy Rafael, ledwo oddychając z napięcia i niedowierzania,
poddał się. A może nie tylko poddał – może sam chciał.
Szeptane
imię w ciemności. Jęk w gardle. Usta na piersi. Palce pod suknią, a potem...
nic już nie było ważne. Rafael nie wiedział, kiedy przestał walczyć. Kiedy
przestał udawać.
Wiedział
tylko, że to się stało.
A
teraz, czuł jak żar tego wspomnienia pali go od środka.
–
Nadal mi nie ufasz? – spytał król.
Rafael
podniósł wzrok. – A powinienem?
Valmar
nie odpowiedział od razu. Jego oczy, chłodne i nieruchome jak zamarznięte
jezioro, obserwowały każdy ruch chłopaka. – Tylko szaleniec ufa komuś na tym
dworze. Ale ja nie jestem twoim wrogiem.
– Nie
jesteś też moim przyjacielem – odparł Rafael ostro.
Valmar
zbliżył się i zatrzymał zaledwie kilka kroków przed nim. – Być może. Ale wciąż
żyjesz. Dzięki mnie.
Rafael
chciał coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle. Spojrzenie Valmara było
zbyt intensywne. Wciąż nie wiedział, co widzi w nim ten mężczyzna. Ciekawość?
Zagrożenie? Pragnienie? A może tylko wygodny pionek w większej grze?
Noc
zapadła wcześniej niż zwykle. Światło księżyca ślizgało się po marmurach, a
zamek spowity był ciszą, w której każde skrzypnięcie wydawało się ostrzeżeniem.
Rafael stał przy oknie, w myślach wracając do słów Faela, jednego z lordów. Nie
ten Król… popełnił błąd. Nie nadaje się…
Ale
jego myśli nie były już tylko o polityce.
Co,
jeśli to był błąd? – pomyślał Rafael. – Co, jeśli dałem mu to,
czego chciał? A teraz... jestem tylko słabszy.
Bo
pamiętał. Pamiętał każdą sekundę tej nocy. Rozsuwane wstążki sukni. Oczy
Valmara, które nie były wtedy zimne, lecz głodne. Język na jego obojczyku. Usta
między udami. I to, co wydarzyło się potem — długie, głębokie pchnięcia, które
wypełniały go tak mocno, że stracił oddech.
Krzyczał.
Nie z bólu. Z rozkoszy. Nigdy wcześniej takiej nie czuł.
Ale
teraz nie wiedział, czy był zdobywcą... czy zdobytym.
Za
jego plecami Valmar milczał. Siedział przy kominku, wpatrzony w ogień. Rafael
nie miał odwagi się odwrócić.
–
Czasem się boję – przyznał szeptem. – Nie tego, co mogą mi zrobić. Ale tego, że
nigdy nie przestanę się czuć... nie na miejscu.
Valmar
nie odpowiedział. Ale wstał. I podszedł blisko. Ich ramiona zetknęły się.
– Też
się boję – powiedział. – Ale innej rzeczy. Że wreszcie znalazłem coś
prawdziwego. I nie potrafię tego ocalić.
Rafael
odwrócił się powoli. Patrzyli na siebie. I tym razem to Rafael zrobił pierwszy
krok.
Ich
usta spotkały się cicho, jakby świat przestał istnieć na kilka oddechów. To nie
był pocałunek żądzy. To była próba. Czy mogą sobie zaufać? Czy naprawdę są
sami?
Odpowiedź
nie padła. Ale coś w nich pękło. I zaczęło się zmieniać.
Rankiem
Valmar otrzymał nowy list. Nie podpisany. Ten sam krój pisma, co poprzedni.
Kolejna
twarz już jest w zamku. Ufa ci. Ale nie powinna.
Valmar
nie pokazał go Rafaelowi. Jeszcze nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz