poniedziałek, 30 czerwca 2025

Małe Opóźnienie

 Hey Miśki <3 Wybaczcie opóźnienie ale sesja na studiach dała mi w kość.  Na szczęście już

 koniec i do końca tygodnia powinien pojawić się rozdział. Także jestem, nie zniknęłam <3 

W międzyczasie polecam do przeczytania. Ja jestem poskładana @_@ 


https://bato.si/title/132090-kill-my-love-team-hazama




czwartek, 12 czerwca 2025

Książę w Ramionach Mroku 4

 

Rozdział specjalnie dla " Zośki" - Dziękuję za komentarz, mój pierwszy od wielu lat, aż chce się pisać <3 Lovki 

~ Maru ~


Rozdział 4 – Pakt Krwi

Zamek tętnił milczącą aktywnością. Korytarze, zwykle chłodne i spokojne, dziś ożyły stukotem obcasów, szelestem tkanin i głuchymi rozmowami. Rafael stał nieruchomo przy oknie swej komnaty, obserwując, jak śnieg powoli osiada na parapecie. Było wcześnie rano, a niebo miało barwę szarego srebra. Niebo jak lustro, w którym nie widać twarzy.

Z tylnego pokoju dochodziły odgłosy Lady Maerys i służek szykujących suknię ślubną. Lior, mimo niewyspania, uwijał się, upewniając się, że wszystko jest zgodne z rytuałem. Rafael czuł się jak ofiara prowadzona na rzeź. Wiedział, że nie ma już odwrotu.

Nie miał złudzeń. Ślub z Valmarem nie był wyborem — był transakcją. Ceremonią zrodzoną z oszustwa, która z każdą godziną coraz bardziej zacieśniała mu pętlę na szyi.

– Rafaelu – głos Maerys był chłodny, lecz pozbawiony drwiny. – Czas.

Odwrócił się wolno. Jego suknia była gotowa: srebrzysta, z wysokim kołnierzem, haftowana nitkami przypominającymi zamarznięte gałęzie. Welon jak pajęczyna. Gorset zaciśnięty tak mocno, że ledwo mógł oddychać. Ubrany nie jak księżniczka — jak ofiara, która ma błyszczeć, zanim spłonie.

Lady Maerys poprowadziła go przez komnaty. Milczał, czując na sobie spojrzenia strażników. Niektórzy rozpoznali w nim chłopaka, nie dziewczynę — widział to w ich oczach. Ale nikt nie powiedział ani słowa.

Wielka Kaplica była przystrojona jak krypta bogów. Ściany z czarnego kamienia, ołtarz wykuty z jednej bryły obsydianu. Setki świec. Goście — milczący, lodowaci, z wyrazami obojętności lub ciekawości. Wampiry. Arystokracja Północy.

Na końcu głównej nawy stał on.

Valmar.

Ubrany w czarne szaty ceremonialne, haftowane srebrem. Miał na sobie pelerynę z białych futer. I te oczy — chłodne, czerwone, pewne. Stał prosto, jakby znał wynik tej gry od początku.

Rafael szedł do ołtarza, krok po kroku, z podniesioną głową. Każdy krok był zaprzeczeniem paniki. Każdy krok był decyzją, by nie dać się złamać.

Gdy stanął przed Valmarem, ten ujął jego dłoń. Nie było słów miłości, nie było czułości. Tylko chłodny dotyk i spojrzenie, które przeszywało do kości.

Starszy kapłan, w szacie z krwawnika, rozpoczął rytuał. Mówił w języku, którego Rafael nie znał. Mroczna mowa Północy, przypominająca jęk wiatru i skrzypienie drewna. Valmar powtarzał każde słowo, nie odrywając wzroku od Rafaela.

Na znak kapłana oboje podali dłonie. Ostrze przecięło skórę. Ich krew zmieszała się w misie z czarnego szkła. Symbol więzi. Symbol ofiary.

– Krew za krew. Imię za imię. Serce za władzę. – Kapłan podniósł ręce. – Niech ta przysięga zostanie przypieczętowana.

Valmar pochylił się i złożył pocałunek na ustach Rafaela. Lodowaty. Twardy. Niezaprzeczalny.

Goście wstali. Zamek zadrżał w posadach. Ceremonia została zakończona. Rafael był teraz... jego.

Nie pamiętał drogi do komnat królewskich. Wszystko było rozmazane: szelest sukni, chrzęst śniegu pod butami, niewypowiedziane gratulacje.

W środku czekała kąpiel. Ciepła. Ziołowa. Służki odeszły bez słowa. Rafael usiadł w wodzie, czując, jak wraca do siebie. Lior podał mu jedwabną koszulę do snu.

– Czy on... – zaczął Lior.

– Nie wiem. – Rafael spojrzał na swe odbicie w wodzie. – Ale jeśli dziś umrę, chcę przynajmniej stawić temu czoła na własnych warunkach.

Kiedy Valmar wszedł do komnaty, nie miał na sobie ceremonialnej szaty. Miał ciemną koszulę, rozpiętą przy szyi. Jego włosy były rozpuszczone. Wyglądał... niebezpiecznie spokojnie.

– Więc to już – powiedział jakby sam do siebie Rafael.

– Nie mam nic do zaoferowania. Nie mam więcej sekretów. Wiesz, kim jestem. Nie zyskasz nic mając mnie za żonę - patrzy wampirowi prosto w oczy.

Valmar podszedł do niego i zatrzymał się tuż obok.

– Wiem kim jesteś. I właśnie dlatego cię wybrałem. - powiedział spokojnie mężczyzna dotykając dłonią policzka chłopaka.

Rafael spojrzał w górę.

– Nie chcesz księżniczki. Chcesz wojownika. - powiedział niepewnie. Nie wiedział czy nadawał się na cokolwiek.

- I dobrze. Nie potrzebuje dobrej żony, a psotnego i niedobrego męża- można było zauważyć cień uśmiechu na ustach mężczyzny.

Valmar przejechał dłonią z policzka na jego szyję – I jeśli tego nie zniszczysz... może nawet staniesz się kimś kto mnie zrozumie. 

Milczeli długo. Wreszcie Rafael zrobił krok w tył. Podszedł do łoża i usiadł na jego krawędzi. Widać było jego niepewność i brak doświadczenia. Stresował  się. Chciał powiedzieć Nie jestem doświadczony... Jestem ... ale nie był  w stanie wydobyć z siebie głosu. - Należę do Ciebie - podniósł wzrok na mężczyznę.

Valmar był przy nim w jednej chwili. Dotyk wampira był jak chłód stali. Powolny. Dokładny. Jakby chciał nauczyć się jego ciała na pamięć.

Rafael nie walczył. Nie uciekał. Nie tym razem.

Noc była długa. Cicha. I o wiele mniej brutalna, niż się obawiał.

O świcie Valmar już nie spał. Leżał obok, wpatrzony w Rafaela.

– Twoi rodzice cię zdradzili – powiedział cicho. – Ale ja nie zamierzam.

Rafael odwrócił wzrok.

– Dlaczego?

Valmar ujął jego dłoń.

– Bo pierwszy raz od stu lat... coś mnie obchodzi.

I Rafael wiedział, że właśnie zaczęła się nowa gra. O wiele bardziej niebezpieczna.

Gra, w której to on miał zostać królową cieni.



< Nie martwcie się. Scena nocy poślubnej pojawi się dokładnie opisana w kolejnym rozdziale > <3 

Wasza Maru <3

niedziela, 8 czerwca 2025

Książę w Ramionach Mroku 3

 

Rozdział 3 – Ślubne Cienie

Zamek Północy był jak zamrożony sen.

Już z zewnątrz wyglądał jak ostrze wbite w ziemię: wysoki, ciemny, nieprzystępny. Kamienne mury miały barwę popiołu i żelaza, gdzieniegdzie przerastane były dzikimi, czarnymi pnączami, które wyglądały jakby same broniły twierdzy. Baszty sięgały nieba, a ich smukłe czubki ginęły we mgle, jakby sam zamek nie miał końca. Rafaela przejęło zimno — nie tylko fizyczne. To było coś głębszego. Coś, co wciskało się pod skórę i osiadało na kręgosłupie jak śliska, niepokojąca wilgoć.

Kiedy wszedł do środka, uderzył go zapach kamienia, świec i starej krwi. Podłogi były z czarnego marmuru, lśniące, jakby co dzień były szorowane łzami służących. Na ścianach wisiały gobeliny przedstawiające sceny bitew i polowań — brutalnych, krwawych, realistycznych. Nie było tu miejsca na subtelność. Zamek Północy nie potrzebował udawać, że zna łagodność.

Wielka Sala, do której go wprowadzono, miała sufit tak wysoko, że głos strażnika niósł się echem, jakby przemawiał do samych bogów. Tam właśnie pierwszy raz spojrzał w oczy Valmarowi — i od tej chwili nie mógł ich zapomnieć.

Valmar był potworem. Ale nie takim, jakiego opisywały dziecięce bajki. Nie był ohydny. Nie był dziki. Był piękny. W ten zimny, surowy sposób, który potrafił łamać wolę. Skóra bladobiała, niemal przezroczysta. Włosy ciemne, opadające falami na ramiona. Twarz rzeźbiona jak z marmuru. Ale to oczy były najgorsze. Czerwone jak świeża krew, ale spokojne. Obserwujące. Myślące.

Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Rafael poczuł... coś. Nie strach. Nie pożądanie. Coś pośrodku. Jakby napięcie między dwiema szklanymi taflami. Jakby jego ciało nie wiedziało, czy chce uciekać, czy walczyć.

Valmar nic nie powiedział, poza tym jednym zdaniem: „Będziesz interesującą małżonką.”

A potem odszedł. Tak po prostu. Jakby Rafael był już częścią zamku. Czymś nieuniknionym.

Zanim zdążył się otrząsnąć, zaprowadzono go do komnat. Były duże, przestronne... i zimne. Nawet ogień w kominku nie potrafił ogrzać tych ścian. Meble były masywne, ciężkie, rzeźbione z czarnego drewna. Na łóżku czekała narzuta z wilczych skór. Na stole — posiłek, który wyglądał bardziej jak wystawa niż coś do jedzenia.

Rafael usiadł na parapecie, wpatrzony w spowite śniegiem góry. Lior wszedł cicho i zamknął drzwi za sobą.

– Żyjesz?

– Jeszcze.

– To dobrze. Bo musimy przetrwać dwa dni do ślubu.

Rafael prychnął.

– Dwa dni. Jakby to coś zmieniało.

Lior usiadł obok. W dłoniach miał lniany pakunek — wewnątrz suknię ślubną. Delikatna, srebrna koronka błyszczała jak zamarznięta pajęczyna.

– Wiesz, że nie możemy uciec.

– Wiem.

– Wiesz, że on się domyśla?

Rafael zamilkł.

– Tak — szepnął. — Ale z jakiegoś powodu... jeszcze mnie nie zabił.

Lior spojrzał mu w oczy.

– Może chce się upewnić. Może czeka. A może... ma inne plany.

Rafael przesunął dłonią po marmurowym parapecie.

– Nie wiem, czego chce. Ale wiem, że jeśli mam przeżyć, muszę grać lepiej niż on.

I właśnie wtedy, gdy zamek znów pogrążył się w ciszy, rozległo się pukanie do drzwi.

Nadszedł ktoś, kto miał rozpocząć przygotowania do ślubu.

W progu stanęła kobieta o nienagannej postawie i ostrych rysach twarzy. Miała na sobie ciężką suknię z aksamitnego granatu i srebrny diadem z herbem Północy. U jej boku zwisał zawinięty rulon papieru i malutki piórnik. Podeszła do Rafaela jak generał do nowego rekruta.

– Jestem Lady Maerys. Nadzoruję ceremonię i etykietę. Od teraz jesteś moją odpowiedzialnością. – Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. – Zaczniemy od nauki postawy. Później dykcja i etykieta uczt. Musisz wiedzieć, jak oddychać, jeść, tańczyć i klęczeć — jak księżniczka.

– Potrafię już kląć jak książę — odparł sucho Rafael.

Lady Maerys zmrużyła oczy.

– Tego ci nie będzie wolno robić. Nie tu.

Zajęcia trwały do zmierzchu. Rafaela uczono chodzić w szpilkach, siedzieć z gracją, kontrolować ton głosu. Było to upokarzające. Fizycznie bolesne. Psychicznie wyczerpujące.

Wieczorem zemdlał z wyczerpania, nie przebrawszy się nawet z sukni próbnej. Lior przykrył go kocem i zgasił świece.

Nazajutrz miała odbyć się próba ceremonii w Wielkiej Kaplicy.

A pojutrze — ślub.

Dzień drugi. Rafael zbudził się wcześnie, zanim w ogóle służba zaczęła krzątać się po korytarzach. Czuł, że coś się zmieniło w powietrzu — jakby kamienie zamku same zamarły, czekając. Włożył ciemny, wełniany płaszcz narzucony na koszulę i wyszedł, zostawiając Liora pogrążonego jeszcze we śnie.

Schodził po schodach bez słowa, mijając strażników z czerwonymi oczami, którzy nie ruszyli się ani o milimetr. Zamek nie był pusty — był czujny. Niewielkie dźwięki, trzaski drewna, ciche szmery zza zamkniętych drzwi... Każdy z nich był ostrzeżeniem.

Dotarł do ogrodu zimowego. Ku jego zaskoczeniu, wśród oszronionych szklarni i zamarzniętych fontann, stał Valmar.

Rafael zamarł, ale nie uciekł. Powoli zbliżył się, nie spuszczając z niego wzroku.

Valmar nie odwrócił się od razu. Stał z dłońmi splecionymi za plecami, w czarnym płaszczu z futrem, jak król w swoim naturalnym środowisku.

– Wiesz, że wampiry nie potrzebują snu — powiedział w końcu.

– To wyjaśnia, czemu jesteś tak wkurzająco opanowany.

Valmar parsknął cicho. To nie był śmiech — raczej coś jak mruknięcie, które mogło znaczyć wszystko.

– Obserwuję cię.

– Wiem.

– I wiem, że nie jesteś tym, za kogo się podajesz.

Rafael uniósł głowę. Serce mu zamarło, ale twarz pozostała nieporuszona.

– Jestem tym, kogo dostałeś.

Valmar odwrócił się do niego. Te oczy. Te cholerne oczy. Jakby mogły sięgnąć aż pod skórę, aż do myśli, których Rafael jeszcze sam nie zdążył ułożyć.

– Jesteś dobrym kłamcą. Ale nie jesteś kobietą. Ani księżniczką.

Cisza między nimi była jak napięta cięciwa. Każdy dźwięk, każdy oddech wydawał się zbyt głośny.

– Więc czemu jeszcze żyję?

Valmar zbliżył się. Każdy jego krok był miękki, jakby unosił się nad ziemią.

– Bo jestem ciekaw. – Jego głos był szeptem, z tym lodowatym tonem, który przyprawiał o dreszcze. – Bo chociaż zdradziłeś mnie zanim mnie poznałeś...

Zatrzymał się centymetry przed nim.

– ...wciąż chcę cię poślubić.

Rafael przełknął ślinę. Jego ciało zadrżało, nie z chłodu, ale z czegoś bardziej pierwotnego. Valmar nie musiał krzyczeć. W jego obecności świat sam milknął.

– A po ślubie? – zapytał.

– Będziesz mój. – Valmar pochylił się lekko. – Na każdy możliwy sposób.

Rafael zrobił krok w tył, ale jego ciało nie chciało uciekać. Coś w nim — coś, czego nienawidził — zamarło, czekając.

Valmar spojrzał mu w oczy raz jeszcze, a potem po prostu odszedł, jakby nigdy go tam nie było.

Tego dnia przygotowania osiągnęły apogeum. Lady Maerys przyniosła księgę rytuałów, suknie próbne, próbki win i listę gości. Rafael spędził godziny na nauce gestów ceremonialnych, słów przysięgi i tego, jak składać pocałunek na dłoni monarchy bez okazywania strachu.

– Jeśli nie zadrżysz, przeżyjesz – powiedziała sucho. – Może nawet cię polubi.

Rafael miał ochotę powiedzieć, że już go polubił, i że to właśnie go przerażało najbardziej.

Wieczorem Lior wcisnął mu w rękę srebrny sztylet.

– Tylko na wszelki wypadek.

– Na co?

– Na to, że nie wszystko idzie według planu.

Rafael schował broń pod fałdami sukni. Czuł jej chłód przy biodrze — jak jedyny pewny sojusznik w miejscu pełnym cieni.

Ślub miał się odbyć o północy, za dwa dni. Księżyc był już w pełni.

A Valmar... Valmar obserwował z mroku. I czekał.

Książę w Ramionach Mroku 2

 Rozdział, krótki, ale kolejny będzie o wiele dluzszy <3 Zapraszam do czytania 

~ Maru ~



Rozdział 2 – Welon i Więzy

Rafael nie spał tej nocy. Przewracał się z boku na bok, obijając się o zbyt miękkie poduszki, jakby sam luksus tych komnat go dusił. Wszystko pachniało kłamstwem. Nawet powietrze.

Lior drzemał na fotelu, ale spał niespokojnie, jakby jego ciało wiedziało, że jutro nie przyniesie niczego dobrego.

Gdy zapiał pierwszy kogut, drzwi komnaty otworzyły się bez uprzedzenia. Dwóch strażników i dwie damy dworu wkroczyli do pomieszczenia z takim samym, chłodnym profesjonalizmem, jakby przyszli ubrać kogoś na bal, nie na potęgę jego losu.

Rafael zamarł.

– Rozpoczynamy przygotowania — powiedziała jedna z kobiet. Miała ciemne włosy, uplecione w ciasny kok, i spojrzenie, które nie zostawiało miejsca na sprzeciw.

Zanim zdążył coś powiedzieć, uścisnęli mu ramiona, rozebrali z koszuli i zaczęli przykładać miarę do jego talii. Lior ruszył z miejsca, ale jeden ze strażników podniósł dłoń ostrzegawczo.

– To nic — powiedział Rafael chrypliwie. — Pozwól.

Przez kilka godzin znosił wszystko: mierzenie, czesanie, zakładanie halki, kolczyków, koronkowych rękawiczek. Pomalowano mu oczy i usta, przypięto sztuczne rzęsy i koronkową woalkę. Jego ciało, chociaż wciąż męskie, zyskało formę teatralnego kobiecego zarysu. Gorset ściskał żołądek, a tren sukni ciągnął się za nim niczym łańcuch.

Zanim pozwolono mu zobaczyć się w lustrze, kobieta powiedziała:

– Od tej chwili jesteś księżniczką Celene. I masz zachowywać się jak ona. Każdy błąd może kosztować cię życie.

Spojrzał na siebie. I pierwszy raz w życiu nie rozpoznał w odbiciu twarzy.

Nie dano mu nawet szansy pożegnać się z rodzicami. Król i królowa nie pojawili się na dziedzińcu. Nie wyszli. Nie spojrzeli. Jakby oddali dobytek, nie dziecko. Nikt nie przekazał mu słowa otuchy. Żadnego błogosławieństwa. Tylko cisza.

Król Aldemar, ze swoim kamiennym obliczem, był zapewne zajęty planowaniem ucieczki i transportu królewskiego złota. Jego surowe rysy nie znały empatii — mężczyzna stworzony z obowiązku, nie z serca. A Lysandra, z wiecznie napiętymi ustami i chłodnymi oczami, najpewniej nie chciała nawet widzieć twarzy syna, zanim wyda go na rzeź. Ich milczenie było ostatnim ciosem.

Karoca czekała, ciągnięta przez czarne, spokojne konie. Słudzy i strażnicy milczeli, jakby ta scena nie wymagała słów. Rafael wszedł do wnętrza pojazdu sztywno, z uniesioną głową, chociaż jego serce waliło w piersi jak dzikie zwierzę w klatce.

Lior siadł naprzeciwko niego.

– Jeśli będziesz udawał ślicznotkę, musisz nauczyć się uśmiechać, nawet kiedy masz ochotę wrzeszczeć — mruknął, poprawiając welon.

Rafael uśmiechnął się krzywo.

– Jeśli będę musiał z nim spać... ukąszę go pierwszy.

Podróż miała potrwać kilka dni. Z zamku Aerandoru do granic Północy prowadziły zasypane śniegiem trakty, zdradliwe góry i zamrożone rzeki. Karoca bujała się na zakrętach, a strażnicy wokół niej jechali w milczeniu, otuleni płaszczami z lisa i wilka. Rafael siedział sztywno, starając się nie poruszyć gorsetem. Lior milczał.

Każda godzina ciążyła mu na barkach. Każdy kilometr oddzielał go od tożsamości, którą znał.

Drugiej nocy zasnął niespokojnie, przytulony do własnych ramion, z głową opartą o szybę. Śniło mu się, że jest z powrotem w stajni, że ucieka przez zamkowe ogrody... aż potężny cień przysłaniał mu drogę i pazury rozdzierały niebo nad jego głową.

Po dwóch dniach karoca zatrzymała się na kamiennym moście.

W oddali widać było mury. Wysokie, ciemne jak noc. Zamczysko Valmara.

Zamek wyglądał jak wykuty z czarnego granitu i lodu. Masywne baszty sterczały niczym zęby martwego smoka, a powietrze wokół wydawało się gęstsze, cięższe, jakby sam świat trzymał oddech.

Rafael przełknął ślinę.

Strażnicy otworzyli drzwi karocy.

– Władca oczekuje. - powiedział jeden z nich.

Schodząc po stopniach pojazdu, Rafael czuł każdy krok jak wyrok. Suknia szurała po kamieniach, a welon zatańczył na wietrze. Wewnątrz zamku wszystko było mroczne, kamienne, milczące. Pachniało świecami, ziołami i czymś, co przypominało zimową krew.

Na końcu wielkiej sali stał ON.

Valmar.

Wysoki. Blade ciało opięte czernią. Długie włosy, ciemne jak noc, opadały na ramiona. Czerwone oczy, jak żywe żarzące się węgle, wpatrzone w Rafaela z czymś między fascynacją a podejrzliwością.

Przez moment cisza rozciągała się jak ostrze.

– Podejdź — powiedział Valmar.

Rafael zrobił kilka kroków. Gorset ciążył. Serce tłukło się jak oszalałe.

Valmar podszedł bliżej. Zatrzymał się tuż przed nim. Ich oczy się spotkały.

– Jesteś... inna, niż się spodziewałem — mruknął cicho, niemal szeptem. – Pachniesz inaczej.

Rafael się nie poruszył.

Valmar uniósł dłoń. Dłoń jak z marmuru, lodowata i niepokojąco delikatna. Dotknął końcówki jego welonu. Odsunął go.

Rafael stał niewzruszony, chociaż wewnątrz wszystko krzyczało.

– Będziesz interesującą małżonką — powiedział Valmar z cieniem uśmiechu.

I odszedł, zostawiając Rafaela w sercu lodowej pustki.

Noc dopiero nadchodziła. A z nią — pierwszy akt tej niebezpiecznej gry.

czwartek, 5 czerwca 2025

Książę w Ramionach Mroku 1

Rozdział 1 – Ostatni Rozkaz

Rafael nie był głupi.

Od tygodni przeczuwał, że coś się dzieje. Król i królowa szeptali za zamkniętymi drzwiami, jego siostra była nagle zbyt cicho. A służący, nawet ci najstarsi, nie patrzyli mu w oczy, jakby wstyd ciążył im na karku.

Ale nie sądził, że posuną się tak daleko.

Stał teraz w sali tronowej, wciąż w zbroi treningowej, brudny po szermierce, z mieczem jeszcze przypiętym do biodra. Naprzeciwko niego siedzieli oni — jego rodzice — i patrzyli na niego z tą chłodną, wyważoną obojętnością, którą znał aż za dobrze.

– Powtórz to — powiedział powoli, głosem, który drżał nie ze strachu, ale z furii. – Chcecie... żebym udawał moją siostrę?

Król odchylił się w fotelu.

– Nie udawał. Przez pewien czas... zastąpił. Dla dobra Aerandoru.

– Dla dobra Aerandoru?! — krzyknął Rafael, robiąc krok naprzód. — Dla dobra waszego własnego tyłka!

Królowa podniosła brew, ale nie odezwała się. Jak zwykle, zostawiała brudne sprawy mężowi.

– To tylko tymczasowe rozwiązanie — powiedział król spokojnie. — Valmar nie może wiedzieć, że nasza córka nie może opuścić kraju. Ty jesteś... podobny.

– Podobny?! — Rafael zacisnął pięści. — Jestem chłopcem!

– Nie będzie to miało znaczenia, dopóki nie nadejdzie noc poślubna — powiedziała królowa lodowato.

Zapadła cisza. Ciężka. Przerażająca.

Rafael nie mógł uwierzyć.

– Wysyłacie mnie na śmierć.

– Wysyłamy cię, byś uratował swój kraj — poprawił król.

– Uratował?! Za cenę własnej godności? — prychnął Rafael. — Za cenę życia? A może liczycie, że Valmar nawet nie zauważy?

– Valmar dostanie, co chce. Ceremonię. Pakt. Złoto. I zanim odkryje prawdę, będziemy już daleko.

Rafael zrobił krok w tył, jakby te słowa były ciosem.

– Więc to oszustwo. Nawet nie próba przymierza. Po prostu... sprzedajecie mnie za czas.

Król nie zaprzeczył. Królowa nawet nie drgnęła.

– Posłuszeństwo, Rafael — powiedział król. — To twój obowiązek.

Rafael wybuchnął śmiechem. Krótkim, pustym.

– Mój obowiązek? Być ofiarą, bo wam brakło odwagi?

– Masz zrobić, co każemy. — Głos królowej przeciął salę jak nóż. — A jeśli nie... wtedy naprawdę zostaniesz zdany na łaskę Północy. Bez eskorty. Bez pomocy. Bez planu.

Na moment zapanowała cisza.

– Już teraz jestem zdany na ich łaskę — szepnął Rafael.

Król skinął na straż.

– Zabrać go. Przygotować. Wyjazd jutro o świcie.

Rafael walczył. Kopał. Krzyczał. Ale żelazne ręce strażników były zbyt silne. Zaciśnięte zęby nie mogły powstrzymać łez, gdy ciągnięto go przez korytarze.

Po raz pierwszy w życiu poczuł, że naprawdę go zdradzono.

I że tym razem nie będzie odwrotu.

Zamknięto go w jego własnych komnatach — luksusowych, lecz teraz zimnych jak cela. Strażnicy nie odzywali się słowem, a służba unikała kontaktu wzrokowego. Jedynie Lior, jego przyjaciel z dzieciństwa i zaufany sługa, wszedł nieproszony i bezceremonialnie zatrzasnął za sobą drzwi.

– Czy to... prawda? — spytał, z twarzą bladą jak ściany.

Rafael siedział na łóżku. Oczy miał czerwone. Ręce drżały. Ale głos, gdy mówił, był cichy i wyraźny:

– Tak. Wysyłają mnie, bym udawał moją siostrę. Żeby sprzedać mnie wampirowi.

Lior przełknął ślinę.

– To szaleństwo.

– To zdrada — poprawił go Rafael. — Ale nie mam wyjścia.

Lior usiadł naprzeciwko niego. Ich spojrzenia się spotkały.

– Nie pozwolę ci samemu przez to przechodzić. Pojadę z tobą.

– Nie możesz.

– Mogę. I zrobię to. Nawet jeśli miałbym tylko zawiązywać ci gorset i poprawiać twoją przeklętą perukę.

Rafael parsknął, gorzko.

– Mam nadzieję, że potrafisz malować oczy. Bo wygląda na to, że od jutra jestem panną młodą.

Po drugiej stronie zamku, jego siostra — księżniczka Celene — siedziała w swojej komnacie i płakała cicho, ukrywając twarz w dłoniach. W przeciwieństwie do Rafaela, była delikatna, piękna i od zawsze posłuszna. Nie zgodziła się na tę decyzję. Błagała. Prosiła. Ale jej protesty zbyto milczeniem. A teraz nie miała już siły. Miała świadomość, że brat zostanie rzucony wilkom w jej imieniu. I nic nie mogła zrobić.

W jej oczach też błyszczała zdrada.

W tej rodzinie każde z dzieci miało zostać poświęcone. Jedno przez milczenie. Drugie — przez ofiarę.

A świt zbliżał się nieubłaganie.

 

 

Książę w Ramionach Mroku

    Zapraszam do czytania o przygodach młodego Księcia, który zdradzony przez własną rodzinę musi zmierzyć się z .... no właśnie, o tym dowiecie się czytając. 
Miłego czytania 
~ Maru ~

Prolog – Krew i Korona

W królestwie Aerandoru narodziny bliźniąt zwiastowały dar od bogów. Lecz gdy jedno z nich było piękne, posłuszne i pełne wdzięku, a drugie — dzikie, niepokorne i obdarzone spojrzeniem, które przenikało zbyt głęboko — dar łatwo stawał się przekleństwem.

Rafael urodził się chwilę po siostrze. I od tej chwili trwał w jej cieniu. Ona była córką korony. On — pomyłką, której nie umiano się pozbyć, więc uczono ją ignorować. A jednak, kiedy Aerandor potrzebował sojuszu z krainą Północy, nie wysłano księżniczki. Wysłano jego.

W koronkach. W welonie. W iluzji.

Na papierze — zaręczona panna. W rzeczywistości — młody książę, zdradzony przez własną rodzinę, upchnięty w kobiece stroje i wypchnięty na statek, który miał zawieźć go na północne ziemie.

Do króla Valmara. Do władcy wampirów.

Nie z miłości. Nie z obowiązku.

Z planu. Podłego, królewskiego oszustwa.

Złoto miało popłynąć do Aerandoru. Pokój zawarty. Ślub podpisany. A potem... ucieczka. Zdrada. Rafael miał zostać na północy — zdemaskowany, oszukany, najpewniej zabity. Jaką szansę miał chłopiec, rzucony na pożarcie bestii, która nie zna litości, nie słucha wyjaśnień i kończy każdą zdradę w milczeniu i krwi?

Ale Rafael nie był posłuszny. I choć w dniu odpłynięcia został siłą wsadzony na statek, z przemocą wepchnięty w falbany i sznurowania, w głowie układał plan. Wiedział jedno:

Nie umrze za ich zdradę.

Musiał przeżyć. Ukrywać się. Grać. Znał protokoły, wiedział, jak zachować się przy władcy. Lior — jego sługa i najbliższy przyjaciel — był przy nim. Pomagał mu stawiać kroki w obcym ciele kobiety, poprawiał makijaż, wiązał gorset, gdy palce Rafaela drżały ze złości.

Tylko oni wiedzieli prawdę.

Każdy dzień przybliżał ich do Valmara. Do ślubu. Do nocy poślubnej.

Rafael nie wiedział, co będzie gorsze — zdemaskowanie, czy... dotyk króla. Władca północy był znany z lodowatego spojrzenia i żelaznych rąk. Ale Rafael nie zamierzał się łamać. Nawet jeśli musiałby grać najtrudniejszą rolę swego życia.

Tylko jedno było pewne:

Ta maskarada nie potrwa długo.

A kiedy runie — krew poleje się pierwsza.