Zapraszam na kolejny rozdział pełen gorących wspomnień i niebezpieczeństw. Co czeka Rafael’a? 😉
Wasza ~Maru~
Rozdział
7 – Twarz we mgle
Światło
dnia wyblakło za warstwą mgły, która otuliła zamek niczym duch. Rafael siedział
przy niskim oknie, oparty o chłodny kamień, patrząc, jak biała zasłona zasłania
horyzont. Nie było widać ani dziedzińca, ani strażników. Tylko mleczna pustka i
jego własne odbicie — blade, rozmyte, jakby jego twarz też już nie należała do
niego.
Przez
kilka dni unikał wzroku Valmara. Nie dlatego, że się bał. A przynajmniej nie
tylko dlatego. Chodziło o coś bardziej skomplikowanego. Każde wspomnienie
tamtej nocy wkradało się do jego snów i budziło go z uczuciem wstydu, którego
nie umiał nazwać. Nie dlatego, że zrobił coś nieodpowiedniego — ale dlatego, że
czuł przyjemność. Przy nim.
Dotyk
króla nie był delikatny. Był pewny, gorący, ostry jak ostrze i rozkoszny jak
grzech. Jego dłoń sunąca wzdłuż boku Rafaela. Wargi muskające kark. Język... w
miejscach, o których wcześniej nawet nie myślał. Wszystko było nowe,
zawstydzające. A jednak — z Valmarem — jego ciało nie uciekało tak jak krzyczał
rozum, by zrobiło, wręcz przeciwnie. Prężyło się chętnie pod gorącymi ustami i dłońmi.
Nie było strachu. Jedynie ten maleńki o nieznanym i co jeszcze może go czekać w
łóżku z mężczyzną…. Bo będzie kolejny raz… Prawda?
Rafael
zamknął oczy i zobaczył tamtą noc. Ogień w kominku rzucał czerwone światło na
ich splecione ciała. Jego dłonie drżały, gdy król zrzucał z niego kolejne
warstwy materiału. Jeszcze wtedy próbował być twardy, pyskaty, bronić się
żartem i zaciętością. Ale gdy Valmar dotknął go w ten sposób — powolny, pewny,
niemal z szacunkiem — coś w nim pękło. Jego ciało poddało się mężczyźnie. Było jak
glina, a on sam z emocji ledwo pamięta szczegóły. Wszystko było zamazane, jak
we mgle, która teraz była za oknem. Rozum i upór w końcu również runęły jak mur, przez który wampir przebił się bez najmniejszego problemu.
–
Nadal tak milczysz? – zapytał cichy głos za jego plecami.
Rafael
nie musiał się odwracać. Valmar zawsze brzmiał tak samo: jak kontrolowany
ogień.
– Po
prostu myślę – odparł. – Masz coś przeciwko?
– Nie.
Ale myśli mogą być gorsze niż broń, jeśli są źle skierowane.
Zapadła
chwila ciszy. Rafael nie ruszył się z miejsca. Valmar nie zbliżył się bardziej.
Oboje stali w napięciu, którego nie potrafili nazwać.
– O
czym myślisz? – spytał Valmar po chwili.
– Nie
twoja sprawa.
– Może
nie. Ale chciałbym, żeby była.
Rafael
w końcu spojrzał na niego. Król stał przy drzwiach, jego sylwetka jak cień na
tle światła z korytarza.
– A
ty? – zapytał cicho. – O czym myślisz? – odbił
piłeczkę Rafael.
Valmar
milczał. W jego oczach przez chwilę pojawiło się coś, czego Rafael nie potrafił
zidentyfikować. Wspomnienie? Żal?
–
Pamiętam walkę w twoich oczach – powiedział w końcu król. – I moment, w którym
się poddałeś. Nie w słabości. W zaufaniu. Twoje ciało przestało walczyć, zanim
zrobiły to twoje usta.
Rafael
przełknął ślinę czując, że się rumieni, stara się skupić wzrok na widoku za
oknem.
– A
więc wygrałeś. – szepnął niepewnie chłopak.
– Nie.
Tylko... dostałem coś, czego się nie spodziewałem.
– Co
takiego?
–
Ciebie. Takiego, jakiego nikt wcześniej nie widział.
Milczenie
między nimi było cięższe niż słowa. Rafael odwrócił wzrok.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wieczorem
Lior przyniósł mu nowe wieści.
–
Jeden ze stajennych... zniknął. Miał dziś służbę przy koniach. Nigdy nie wrócił
do kwater.
– I? –
zapytał Rafael.
–
Należał do starej rodziny. Ze Wschodniego Lasu. – Lior ściszył głos. – A na
jego sienniku znaleźliśmy symbol. Ten sam, co na medalionie twojej matki.
To był
cios. Rafael poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.
– Kto
jeszcze wie?
–
Valmar. I teraz ty.
– Co
chce z tym zrobić?
–
Jeszcze nie wiem. Ale dziś kazał podwoić straże. A jutro – rozpocznie
przesłuchania służby. Z tobą lub bez ciebie.
Rafael
wstał, nie patrząc na Liora. – Z nim.
Tego
wieczoru nie spał.
Leżał
w łóżku, wpatrując się w baldachim. Myśli krążyły jak dzikie ptaki. Dotyk
Valmara. Ogień w jego ustach. Głos pełen władzy, który jednocześnie koił i
rozkazywał. I ten cień w oczach, kiedy mówił o tamtej nocy.
Nie
wiedział, czy był dla niego zdobyczą. Czy czymś więcej. I bał się pytać.
Zasnął
krótko przed świtem. Nie słyszał kroków. Nie słyszał skrzypnięcia drzwi. Nie
usłyszał nawet, jak ktoś zbliżył się do jego łóżka.
Ale
poczuł.
Dłoń,
powolną, ostrożną, na jego nadgarstku. Pochylenie się cienia. Oddech. Nie był
to Valmar. Zapach był inny. Wilgotna ziemia. Drewno. Krew.
Rafael
poderwał się, krzycząc.
Drzwi
rozwarły się z hukiem. Wpadli strażnicy. Valmar był za nimi.
Ale
nikogo już przy nim nie było.
Tylko
rozchylone zasłony i błoto na kamiennej posadzce.