czwartek, 7 sierpnia 2025

Książę w Ramionach Mroku 7

 Zapraszam na kolejny rozdział pełen gorących wspomnień i niebezpieczeństw. Co czeka Rafael’a? 😉

Wasza ~Maru~


Rozdział 7 – Twarz we mgle


    Światło dnia wyblakło za warstwą mgły, która otuliła zamek niczym duch. Rafael siedział przy niskim oknie, oparty o chłodny kamień, patrząc, jak biała zasłona zasłania horyzont. Nie było widać ani dziedzińca, ani strażników. Tylko mleczna pustka i jego własne odbicie — blade, rozmyte, jakby jego twarz też już nie należała do niego.

Przez kilka dni unikał wzroku Valmara. Nie dlatego, że się bał. A przynajmniej nie tylko dlatego. Chodziło o coś bardziej skomplikowanego. Każde wspomnienie tamtej nocy wkradało się do jego snów i budziło go z uczuciem wstydu, którego nie umiał nazwać. Nie dlatego, że zrobił coś nieodpowiedniego — ale dlatego, że czuł przyjemność. Przy nim.

Dotyk króla nie był delikatny. Był pewny, gorący, ostry jak ostrze i rozkoszny jak grzech. Jego dłoń sunąca wzdłuż boku Rafaela. Wargi muskające kark. Język... w miejscach, o których wcześniej nawet nie myślał. Wszystko było nowe, zawstydzające. A jednak — z Valmarem — jego ciało nie uciekało tak jak krzyczał rozum, by zrobiło, wręcz przeciwnie. Prężyło się chętnie pod gorącymi ustami i dłońmi. Nie było strachu. Jedynie ten maleńki o nieznanym i co jeszcze może go czekać w łóżku z mężczyzną…. Bo będzie kolejny raz… Prawda?

Rafael zamknął oczy i zobaczył tamtą noc. Ogień w kominku rzucał czerwone światło na ich splecione ciała. Jego dłonie drżały, gdy król zrzucał z niego kolejne warstwy materiału. Jeszcze wtedy próbował być twardy, pyskaty, bronić się żartem i zaciętością. Ale gdy Valmar dotknął go w ten sposób — powolny, pewny, niemal z szacunkiem — coś w nim pękło. Jego ciało poddało się mężczyźnie. Było jak glina, a on sam z emocji ledwo pamięta szczegóły. Wszystko było zamazane, jak we mgle, która teraz była za oknem. Rozum i upór w końcu również runęły  jak mur, przez który wampir przebił  się bez najmniejszego problemu.

– Nadal tak milczysz? – zapytał cichy głos za jego plecami.

Rafael nie musiał się odwracać. Valmar zawsze brzmiał tak samo: jak kontrolowany ogień.

– Po prostu myślę – odparł. – Masz coś przeciwko?

– Nie. Ale myśli mogą być gorsze niż broń, jeśli są źle skierowane.

Zapadła chwila ciszy. Rafael nie ruszył się z miejsca. Valmar nie zbliżył się bardziej. Oboje stali w napięciu, którego nie potrafili nazwać.

– O czym myślisz? – spytał Valmar po chwili.

– Nie twoja sprawa.

– Może nie. Ale chciałbym, żeby była.

Rafael w końcu spojrzał na niego. Król stał przy drzwiach, jego sylwetka jak cień na tle światła z korytarza.

– A ty? – zapytał cicho. – O czym myślisz? – odbił  piłeczkę  Rafael.

Valmar milczał. W jego oczach przez chwilę pojawiło się coś, czego Rafael nie potrafił zidentyfikować. Wspomnienie? Żal?

– Pamiętam walkę w twoich oczach – powiedział w końcu król. – I moment, w którym się poddałeś. Nie w słabości. W zaufaniu. Twoje ciało przestało walczyć, zanim zrobiły to twoje usta.

Rafael przełknął ślinę czując, że się rumieni, stara się skupić wzrok na widoku za oknem.

– A więc wygrałeś. – szepnął niepewnie chłopak.

– Nie. Tylko... dostałem coś, czego się nie spodziewałem.

– Co takiego?

– Ciebie. Takiego, jakiego nikt wcześniej nie widział.

Milczenie między nimi było cięższe niż słowa. Rafael odwrócił wzrok.

~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wieczorem Lior przyniósł mu nowe wieści.

– Jeden ze stajennych... zniknął. Miał dziś służbę przy koniach. Nigdy nie wrócił do kwater.

– I? – zapytał Rafael.

– Należał do starej rodziny. Ze Wschodniego Lasu. – Lior ściszył głos. – A na jego sienniku znaleźliśmy symbol. Ten sam, co na medalionie twojej matki.

To był cios. Rafael poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła.

– Kto jeszcze wie?

– Valmar. I teraz ty.

– Co chce z tym zrobić?

– Jeszcze nie wiem. Ale dziś kazał podwoić straże. A jutro – rozpocznie przesłuchania służby. Z tobą lub bez ciebie.

Rafael wstał, nie patrząc na Liora. – Z nim.

Tego wieczoru nie spał.

Leżał w łóżku, wpatrując się w baldachim. Myśli krążyły jak dzikie ptaki. Dotyk Valmara. Ogień w jego ustach. Głos pełen władzy, który jednocześnie koił i rozkazywał. I ten cień w oczach, kiedy mówił o tamtej nocy.

Nie wiedział, czy był dla niego zdobyczą. Czy czymś więcej. I bał się pytać.

Zasnął krótko przed świtem. Nie słyszał kroków. Nie słyszał skrzypnięcia drzwi. Nie usłyszał nawet, jak ktoś zbliżył się do jego łóżka.

Ale poczuł.

Dłoń, powolną, ostrożną, na jego nadgarstku. Pochylenie się cienia. Oddech. Nie był to Valmar. Zapach był inny. Wilgotna ziemia. Drewno. Krew.

Rafael poderwał się, krzycząc.

Drzwi rozwarły się z hukiem. Wpadli strażnicy. Valmar był za nimi.

Ale nikogo już przy nim nie było.

Tylko rozchylone zasłony i błoto na kamiennej posadzce.