czwartek, 10 lipca 2025

Książę w Ramionach Mroku 5

Przepraszam za zwłokę. Zapraszam do czytania kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że tym, którzy tutaj zaglądają, lub przez przypadek natkną się na ten blog moja historia, a raczej Rafaela się spodoba ;3

~ Maru ~ 


Rozdział 5 – Dzień po Krwi

Rafael obudził się jeszcze przed świtem. Komnata, pogrążona w półmroku, wydawała się zbyt cicha. W powietrzu unosił się ciężki zapach kadzideł, skóry i krwi. Leżał na chłodnej pościeli z rozpostartą dłonią, której nie trzymała już dłoń Valmara. Król-wampir opuścił łoże przed świtem. Zniknął bezszelestnie, jak cień.

Zamiast ulgi, Rafael poczuł dziwną pustkę. Jakby coś z niego wyrwano. Przetoczył się na bok i wpatrywał się w sufit. Krew jeszcze pulsowała mu w uszach, a dotyk Valmara wciąż tlił się pod skórą. Wszystko bolało, ale nie był to ból, którego się spodziewał. To była świadomość. Ciężar nieodwracalności. Lęk podszyty dziwnym... brakiem.

– Już po wszystkim – powiedział sam do siebie. Ale nie brzmiało to jak pocieszenie. To wszystko było jak sen, a może dalej śnił? Czy to normalne, że dalej czuł mrowienie w miejscach gdzie mężczyzna go dotykał? 
W głowie pojawił się urywek z nocy.... Valmar każący mu nie odwracać wzroku, gdy powoli wsuwał się w niego, stanowcze dłonie wędrujące po każdym zakamarku jego niedoświadczonego ciała. Każda reakcja była prawdziwa, niespodziewana, nowa. Choć tak bardzo chciał to nienawidzić, jego ciało ochoczo wręcz prężyło się pod doświadczonymi ustami, dłońmi. Nie obeszło się bez bólu, ale szybko wampir pokazał mu co to przyjemność. Nie mógł się skarżyć... Valmar zajął się nim nader łagodnie, przynajmniej na początku. Lecz gdy hamulce puściły, a on sam stracił możliwość logicznego myślenia jego mąż nie wahał się. Jego pchnięcia były mocne i pewne. Dalej czuł jakby mężczyzna był w nim. Dziwne uczucie. Wszystkie emocje i odczucia sprawiły, że czas jakby się zatrzymał, a pokój jakby przestał istnieć, byli tylko oni. Nie było tu nic łagodnego. To był seks o jakim nawet nie czytał w książkach. Jego ciało, zmęczone po przebytej nocy, mięśnie bolące jakby nigdy wcześniej nie były używane. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Mężczyzna jako pierwszy zobaczył go w tak intymnej i krępującej sytuacji. Sam jeszcze dobrze nie znał swojego ciała i tak naprawdę jak wiele przyjemności jeszcze może dać druga osoba. Wiedział, że nie miał co liczyć na czułość, jednak mała cząstka miała cichą nadzieję, na chwilę jak z romansu, ale tak się nie stało. Świadczyło o to zimne miejsce obok niego. Westchnął cicho i schował  twarz w poduszkę. Dlaczego czuł się z tym wszystkim tak zagubiony? Dlaczego jego ciało krzyczało jeszcze, ale jego rozum mówił to tylko seks, nic więcej. Nie spotka Księcia z bajki, nie będzie jak książkach... wiedział, że nie ma i nigdy nie będzie miał tego luksusu. Musiał wziąć się w garść. Nie mógł wypaść z roli. Wiele osób nie było mu życzliwych w tym pałacu. Miał ważniejsze rzeczy niż rozmyślanie o upojnej nocy. Jęknął cicho w poduszkę licząc cicho do 10. Nastał nowy dzień, który miał przynieść kolejne kłopoty. Spiął się słysząc, że ktoś nadchodzi. Bez pukania drzwi otworzyły się cicho. Do środka wszedł Lior, ostrożny, z miską ciepłej wody i świeżą koszulą. Jego spojrzenie było zbyt uważne, zbyt ostrożne. Nie zadawał zbędnych pytań. Znał Rafaela na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten sam powie tyle, ile będzie chciał.

– I?

Rafael usiadł powoli. Oparł łokcie na kolanach i przetarł twarz.

– Żyję.

– To coś znaczy – odparł sługa, podając mu wilgotny ręcznik.

– Nie wiem, czy to dobrze.

Przez chwilę panowała cisza. Lior odsunął ciężką zasłonę, wpuszczając światło dnia. Śnieg błyszczał jak srebro. Komnata była wypełniona cichym skrzypieniem drewna w kominku i dalekim echem życia zamku. Rafael zadrżał lekko, nie z zimna, lecz z wewnętrznego napięcia.

– Król wezwał cię do audiencji po śniadaniu – powiedział w końcu Lior. – Sala tronowa. Przy wszystkich.

– Doskonale. Uwielbiam być upokarzany publicznie.

Lior uniósł brew.

– Wyglądasz... lepiej, niż myślałem. Mimo wszystko.

Rafael zdołał się uśmiechnąć krzywo.

– To maska. Zawsze była.

Korytarze zamku Północy, długie i posępne, pachniały starą magią, kamieniem i kurzem. Gobeliny przedstawiające historię rzezi, wojny i triumfu wisiały ciężko na ścianach. Rafael szedł wolno, z wysoko uniesioną głową, ale z każdym krokiem czuł, jak narasta w nim niepokój. Był obserwowany. Czuł to. Od kiedy otworzył oczy tego ranka.

Wielka Sala była pełna. Dwór królewski, doradcy, delegacje z południa, zachodu i dalekiego wschodu. Wampiry, odziane w ciężkie szaty, z oczami, które błyszczały jak rubiny. Każde spojrzenie wbijało się w Rafaela niczym nóż. Wiedzieli. Może nie wszyscy, ale wystarczająco wielu. Wiedzieli, że nie był księżniczką.

A mimo to siedział na tronie u boku Valmara.

Król nie odezwał się ani razu. Jego obecność wystarczała. Gdy ktoś z arystokracji próbował zakwestionować obecność Rafaela, wystarczył jeden jego ruch ręką, jedno spojrzenie — i zapadała cisza.

– Twój wygląd... zaskakuje – powiedziała w końcu jedna z dam dworu. – Spodziewaliśmy się... delikatniejszej królowej.

– Spodziewaliście się iluzji – odparł Rafael chłodno. – Ja jestem prawdą. Nawet jeśli nie tą, której się spodziewaliście.

Valmar obrócił głowę w jego stronę. Na jego ustach zatańczył cień uśmiechu. Ale jego spojrzenie było ostre. To nie był uśmiech triumfu, ale ostrzeżenia. „Nie przesadzaj”, zdawał się mówić. Rafael milczał dalej.

Pośród gości był ktoś jeszcze. Mężczyzna o skórze jak popiół, z białymi włosami spiętymi w wysoki węzeł. Siedział daleko, ale nie spuszczał z Rafaela wzroku. Czuł... chłód. Nie fizyczny, lecz ten, który zapowiada krew.

Po oficjalnych obowiązkach, Rafael spędził resztę dnia w swojej nowej komnacie. Nie był już więźniem. Ale też nie był wolny. Zamek Północy miał swoje własne prawa. Nie obowiązywały tu żadne znane mu schematy. Wszystko było inne. Zimniejsze.

Lior krążył wokół niego niespokojnie. Przynosił kolejne raporty, sprawdzał posłanie, testował napoje.

– Coś jest nie tak – powiedział w końcu.

– Mówisz o zamku czy o mnie?

– O liście, który znalazłem w skrzynce przy kuchni. Był zaadresowany do ciebie. Ale nie przez nikogo z dworu.

Rafael uniósł brew.

– Pokaż.

List był prosty. Kilka słów. Ręka drżała, pismo było nerwowe. Ale treść była jednoznaczna:

„Twoi rodzice nie uciekli. Nie wszyscy. Ktoś przeżył. I chce, żebyś zginął.”

Nie było podpisu. Nie było pieczęci. Ale coś w tym liście brzmiało jak prawda. Nie jak groźba. Jak fakt.

– Sabotaż? – zapytał Rafael cicho.

– Albo ostrzeżenie. – Lior spojrzał na niego poważnie. – Musisz powiedzieć królowi.

– Jeszcze nie. Jeszcze nie wiem, komu ufać.

Wieczorem, gdy zamek zamilkł, Rafael udał się do jednej z niższych sal, gdzie zgodnie z tradycją wystawiano ofiary ze złota dla nowej królowej. Był tam sam. Albo tak mu się wydawało.

Ktoś obserwował go z mroku. Kroki. Szmer.

– Kto tam? – warknął, odwracając się gwałtownie.

Nic.

A potem cień oderwał się od ściany.

Nie był to wampir. Ani człowiek. Był... czymś pomiędzy.

– Książę kłamstw – wysyczał nieznajomy. – Królowa-zdrada. Jeszcze się spotkamy.

Rafael rzucił się do drzwi, ale cień już zniknął.

Kiedy straż przybyła, nie znaleźli nikogo.

Ale ślad został. Na posadzce.

Niewielki medalion. Ten sam, który jego matka nosiła przy sercu. Zarys herbów, które dawno powinny spłonąć.

I wszystko zamarło.

Rafael zrozumiał, że nikt nie ucieknie od krwi.

Nawet on.

Gdy strażnicy rozproszyli się po zamku, Rafael pozostał sam w chłodnej sali. Trzymał medalion w palcach jak dowód winy. I zdrady. Serce waliło mu jak młot. Mimo wszystko czuł, że nie może wrócić do komnaty. Nie teraz. Nie z tym ciężarem.

Postanowił iść tam, gdzie jeszcze nie był – do starożytnej biblioteki ukrytej w północnym skrzydle. Lior próbował odwieść go od tego pomysłu, ale Rafael był nieugięty. Miał nadzieję znaleźć coś, co pomoże mu zrozumieć, dlaczego medalion jego matki był w rękach zamaskowanego cienia.

Biblioteka pachniała kurzem, starym pergaminem i ogniem. Gdy tylko przekroczył próg, czuł się obserwowany — choć nikogo tam nie było. Setki tomów, rękopisów, ksiąg zakazanych. W centrum sali siedział sam Valmar, pochylony nad mapami.

– Spodziewałem się ciebie – powiedział bez podnoszenia głowy. – Choć nie sądziłem, że tak szybko.

Rafael zamarł.

– Skąd wiedziałeś?

– Bo jesteś zbyt bystry, by to zignorować – odparł król. – Usiądź.

Nie był to rozkaz. Było to coś znacznie bardziej niepokojącego — zaproszenie. Rafael usiadł naprzeciwko, kładąc medalion na stole.

– Wiesz, co to jest?

Valmar uniósł brwi. – Znam herb. Ród zdradził mnie pół wieku temu. Myślałem, że wymarli. Widzę, że nie.

– To należało do mojej matki.

Cisza. Ciężka jak ołów.

– Więc twoja matka miała więcej twarzy, niż pokazała światu.

Rafael wbił w niego wzrok. – Co to oznacza?

– Że jesteś celem. I że ktoś bardzo dobrze zna twoją przeszłość. Lepiej, niż ty sam.

Milczenie przecięło pokój jak nóż. Wreszcie Rafael westchnął.

– Więc co teraz?

Valmar spojrzał na niego z czymś, co przypominało... troskę? A może była to drapieżna czujność.

– Teraz cię chronię. Ale ty musisz mi zaufać. I przestać grać w bohatera. To nie jest bajka. To dwór. Tu kończy się iluzja, Rafael.

Rafael przygryzł wargę, czując gorący bunt. Chciał coś rzucić — jak zawsze. Ale słowa nie przyszły.

Następnego dnia rozpoczęły się przygotowania do zimowego święta, które miało być oficjalnym powitaniem nowej królowej. Rafael miał wystąpić publicznie – w ceremonialnym stroju, przy boku Valmara. Każdy ruch był ćwiczony, każdy gest mierzony.

– Jeśli spojrzysz na nich zbyt długo, uznają to za wyzwanie – mówił Lior. – Jeśli za krótko, uznają za pogardę. Patrz pewnie. Ale nie za pewnie.

Rafael parsknął.

– Brzmi, jakby wszystko było niewłaściwe.

– Tak właśnie działa dwór.

Kiedy nadeszła pora, Rafael czuł, że jego ciało zdradza go w każdej sekundzie. Koszula z wysokim kołnierzem, peleryna z czarnego aksamitu, srebrny herb Północy przypięty do ramienia. Wyglądał jak królewski małżonek. Czuł się jak przynęta.

W sali balowej, oświetlonej tysiącami świec, tłum wiwatował, choć nie do końca z serca. Wśród gratulacji, fałszywych uśmiechów i toastów, Rafael poczuł, że jest z każdej strony osaczony. A potem, spośród tłumu, zobaczył twarz. Twarz, która należała do strażnika jego pałacu z dzieciństwa. Kogoś, kto zginął w ucieczce jego rodziców.

Ale on tam był. I patrzył na Rafaela z nienawiścią.

Rafael zamarł.

– Ktoś tu nie powinien być – powiedział do Valmara cicho.

Król natychmiast zareagował. Dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku.

– Prowadź wzrokiem. Nie odwracaj się. Widzisz go?

– Tak. Czerwony płaszcz, przy drugim filarze.

Valmar skinął głową. Sygnał był tak subtelny, że tylko najczujniejsi go zauważyli. Trzy sylwetki oderwały się z cienia. Rafaela otoczyła straż.

Zamach nie doszedł do skutku.

Ale tego wieczoru Rafael spał ze sztyletem pod poduszką. I ze świadomością, że nie był już tylko pionkiem w grze. Był kartą. Kartą, którą wszyscy próbowali zagrać.

I jak każda karta — mógł zostać spalony.